Gdy na festiwal Off Camera przybywa ważny gość, jego pojawienie się w Krakowie praktycznie zawsze wieńczone jest specjalną projekcją filmu, w którego tworzenie dana osobistość miała wkład. Tak też stało się przy okazji odwiedzin Claudii Cardinale - słynnej włoskiej aktorki, znanej z takich filmów jak klasyczna "Różowa Pantera" czy "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie". I tak krakowskiej publiczności udostępniona została "Ultima fermata" ("Ostatni przystanek"), jedna z najnowszych produkcji z udziałem wielkiej gwiazdy italskiego kina. I choć Claudii Cardinale jest tu tak naprawdę niezwykle mało, film ciągle potrafi się spodobać.
W małej włoskiej mieścinie umiera jedna z jej najznamienitszych postaci - konduktor. Emerytowany, bo trasa kolejowa łącząca resztę Włoch z miejscem wydarzeniem "Ultima fermata" została kilka lat wcześniej zlikwidowana. Grób konduktora przybywa odwiedzić jego syn, który unikał kontaktu z ojcem od czasu swego wyjazdu w "wielki świat". Na miejscu dowiaduje się o tajemniczej miłości swojego zmarłego rodziciela, a także sam wpada w miłosne sidła.
"Ultima fermata" miała niesamowity potencjał na pociągnięcie tematu zablokowanej linii kolejowej. Miasteczko na uboczu, które straciło prestiż przez odcięcie od niego najważniejszej formy komunikacji - to motyw co prawda znany, ale mimo tego dość rzadko używany, a przecież zawsze cieszący oko. Chciałoby się, by "Ultima fermata" opowiadała właśnie historię tej walki o stare przywileje, o napływ ludzi, którzy pomagaliby rozwijać się mieszkańcom małej mieściny. Tego jednak - niestety - nie ma tu zbyt wiele.
Jest za to miłość. Brzmi trochę prosto, nieskomplikowanie - prawda? A mimo wszystko jest coś urzekającego w tej miłości z "Ostatniego przystanku". Chyba przede wszystkim to, że pełna jest ona niedopowiedzeń. Grażyna Torbicka, prowadząca spotkanie z Claudią Cardinale, zauważyła, iż wiele jest w tym filmie grania ciszą. Cisza ta jednak obecna jest w trochę inny sposób niż może się nam pierwotnie wydawać. Nie chodzi bowiem o brak muzyki (której jest tu co nie miara), a raczej oszczędność w dialogach i niejednokrotne milczenie między bohaterami.
To - wraz z faktem, iż w "Ultima fermata" miesza się jeszcze kilka innych motywów, również w sporej mierze niedopowiedzianych - sprawia, że film ten ogląda się ze sporym zainteresowaniem. Ono z kolei wzrasta jeszcze bardziej, gdy mamy do czynienia z pięknymi widokami włoskiej prowincji, na widok których chce się tuż po seansie wskoczyć w samolot i polecić do Italii. Tam natomiast odwiedzić nie Rzym czy inne wielkie miasto, a odnaleźć właśnie taką tajemniczą wioskę na uboczu, gdzie turysta nie zaglądał od lat.
Usiąść na zewnątrz prostej knajpki i wypić przed nią tradycyjne włoskie espresso, patrząc się na oszczędne budynki, zwyczajnych ludzi i piękny krajobraz w oddali. A do tego posłuchać tej pięknej muzyki, przygrywającej w "Ultima fermata" przez cały czas. Puszczanej i urywanej czasem bardzo spontanicznie, jednak w tej nagłości można odnaleźć pewien odpowiedni zamysł twórcy.
"Ultima fermata" nie jest może żadnym wielce nadzwyczajnym filmem, ale nawet mocno klasyczne podejście do kina nie przeszkadza w jego odbiorze. Produkcja ta bowiem po prostu w jakiś sposób widza urzeka i trzyma przy sobie tak mocno, że na napisach końcowych pojawia się w głowie myśl: "już? to tak szybko się skończyło?". Wątpię, by ten film kiedykolwiek przebił się poza granice Włoch, jeśli jednak w jakiś sposób uda się Wam do niego dotrzeć - oglądajcie bez wahania. Tak jak wspomniałem - nie jest to nic nadzwyczajnego, ale przy "Ultima fermata" czas spędzicie niewątpliwie wyjątkowo przyjemnie.
0 komentarze: