Czy by obejrzeć adaptację sztuki, trzeba iść do teatru? Niekoniecznie! Dwa lata temu niesamowity sukces kasowy osiągnął Oscarowy film "Les Miserables" (RECENZJA), udowadniając, że do kin tłumy przyciągnąć może nawet musical. Ostatnio natomiast spore zamieszane wywołały "Tajemnice lasu", czyli kolejny musical, tym razem produkowany przez samego Disneya. Co więc dziś na MajkOnMajk? "Panna Julia", czyli filmowa wersja XIX-wiecznego dramatu.
Opowieść o mezaliansie szlachcianki i jej lokaja jest dokładnie tym, o czym myśli się, gdy pojawia się hasło "filmowa adaptacja dramatu". "Panna Julia" jest trochę taką sztuką graną w teatrze - tylko że przeniesioną na wielki ekran. Jest trochę staroangielskiego słownictwa, wyrzucanego przez aktorów z równie klasycznym, patetycznym tonem, są raptem trzy postaci pojawiające się na ekranie, a do tego cała fabuła toczy się w ciągu jednego dnia, w jednym zamku.
Jest też trochę takiego humoru, który wypływa z absurdalnej powagi niektórych scen. Nie wyczytasz z twarzy aktora, że w tym momencie powinieneś się teraz śmiać, ale mimo wszystko wybuchniesz rechotem. Jeśli chociaż uśmiechałeś się pod nosem, gdy w liceum czy tam gimnazjum czytałeś "Zemstę" Fredry - i "Panna Julia" poprawi Ci humor.
Niewątpliwie tego filmu nie oglądałoby się tak dobrze, gdyby nie trójka świetnie grających aktorów. Szczególnie główny duet sprawuje się znakomicie, grając rzeczywiście jak w najlepszych teatrach. Co jeszcze ciekawsze, ta aktorska dwójka to filmowe gwiazdy światowego formatu! Julia grana jest przez Jessicę Chastain ("Wróg numer jeden", "Interstellar"), a w lokaja Jeana wcielił się Colin Farrell (tak, ten znany w Polsce w dużej mierze dzięki związkowi z Alicją Bachledą-Curuś, a mający przecież na koncie sporo dobrych ról). Obu wspiera dodatkowo Samantha Morton, grająca dworską kucharkę.
"Panna Julia" zaskakująco dobrze broni się w starciu ze współczesnymi blockbusterami. Może to dlatego, że takie produkcje widuje się dziś rzadko, a to dodaje XIX-wiecznemu tworowi nutki oryginalności. Ale i sam dramat ma w sobie sporo wyjątkowości. To nie jest jakieś proste mezaliansowe love story, rodem z katowanych w liceum "arcydzieł" polskiej literatury, a twór skrywający pod tym niewinnym płaszczykiem naprawdę ciekawą i mocniejszą z każdą minutą historię.
Dwie godziny często w kinie potrafią się niemiłosierne dłużyć, nawet wtedy, gdy ekran zalewają wybuchy i strumienie krwi. Tu mamy do czynienia ze spokojną adaptacją dramatu, która przez te sto dwadzieścia minut potrafi porządnie przytrzymać widza przy ekranie. Warto obejrzeć - choć, oczywiście, nie jest to rada dla każdego. Ci jednak, którzy mają "Pannę Julię" docenić, niewątpliwie to zrobią po seansie.
0 komentarze: