Na tegoroczne święta wielkanocne czekałem z prawdziwą niecierpliwością. Pewnie, powodem tego była chęć spotkania się z rodziną i przyjaciółmi oraz pragnienie odpoczęcia wreszcie od szalonego, krakowskiego życia. Ale była też jeszcze jedna rzecz, jaka non stop mnie prześladowała - wizja kolejnego tomu "Pieśni Lodu i Ognia" leżącego na półce w moim rodzinnym domu. Po bożonarodzeniowej czytance "Gry o tron" i międzysemestralnym wertowaniu kart "Starcia królów", nie mogłem się już doczekać aż będę miał wreszcie czas na pochłonięcie "Nawałnicy mieczy".
Jak się okazało - czekało mnie zadanie trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. "Nawałnica mieczy" została podzielona na dwie części, zatytułowane kolejno "Stal i Śnieg" oraz "Krew i Złoto". Nie zrobiono tego bez powodu - trzeci tom sagi Martina jest bowiem jeszcze dłuższy od poprzednich. Sama treść powieści to w polskim wydaniu około 1300 stron!
Zawartość książki i jej długość autor wykorzystał naprawdę ciekawie i - chciałoby się rzec - inteligentnie. Cała "Stal i Śnieg" tworzy w naszej głowie wizję tomu sagi, w którym zasadniczo nie będzie działo się nic przełomowego. Jakby "Nawałnica mieczy" została rozplanowana jako takie przejście od ostrych wydarzeń z drugiego tomu do jeszcze efektywniejszych starć w tomie czwartym. Podczas czytania miałem po prostu wrażenie, iż trzecia część "Pieśni" ma być chwilowym odpoczynkiem od lejącej się na wszystkie strony krwi, pozwalającym na zagłębienie się bardziej w postaci tutejszych bohaterów oraz rozstawienie ich na powieściowej szachownicy tak, by czwarty tom można było rozpocząć z prawdziwym hukiem.
Martin robi nam jednak psikusa. Gdy już myślimy, że wszystko pójdzie rzeczywiście tak, jak sobie to wyobrażamy, dostajemy kulminację zdarzeń, które totalnie zmieniają bieg historii w Siedmiu Królestwach. Czytamy kolejne rozdziały z rozdziawionymi ustami i patrzymy, jak wszystko to, co uważaliśmy za trwałe, rozpada się i tworzy podwaliny pod zupełnie nowy porządek. Dla takich właśnie momentów czyta się "Pieśń Lodu i Ognia".
W przypadku "Starcia królów" narzekałem, że Martinowi zbyt często przychodzi skupianie się na historiach jednych postaci, a odstawianie na bok innych. "Nawałnica mieczy" to jednak zdecydowana poprawa tego stanu rzeczy. Teraz każdy bohater-narrator dostaje w miarę podobną ilość miejsca w książce dla siebie i regularnie wracamy do ich przygód. Nie ma większych przestojów, nie ma dziur, które pozwalają nam zapomnieć o naszych ulubieńcach.
Z drugiej jednak strony, Martin w paru przypadkach odstąpił od tej normy. Gdy ma miejsce jakieś bardzo ważne wydarzenie, skupia się na nim, opowiadając jego historię bez przerwy w kilku rozdziałach, przedstawiając ją po prostu z perspektywy dwóch różnych bohaterów. Do tego jednak zastrzeżeń nie mam, bo pozwala to w mgnieniu oka dostarczyć czytelnikowi tego, na czym mu w danej chwili zależy, a potem pozwala opowieści mknąć do przodu starym tokiem.
Z drugiej jednak strony, Martin w paru przypadkach odstąpił od tej normy. Gdy ma miejsce jakieś bardzo ważne wydarzenie, skupia się na nim, opowiadając jego historię bez przerwy w kilku rozdziałach, przedstawiając ją po prostu z perspektywy dwóch różnych bohaterów. Do tego jednak zastrzeżeń nie mam, bo pozwala to w mgnieniu oka dostarczyć czytelnikowi tego, na czym mu w danej chwili zależy, a potem pozwala opowieści mknąć do przodu starym tokiem.
Dość już naopowiadałem się, jak to zaczarowała mnie kraina "Pieśni Lodu i Ognia" podczas czytania dwóch pierwszych tomów z tej serii. Nie ma więc chyba co rozwodzić się tutaj nad tym, jak tutejsza historia niesamowicie wciąga i nie pozwala oderwać wzroku od kart powieści. Tym bardziej, że w "Nawałnicy mieczy" Martin jeszcze bardziej niż przedtem bawi się czytelnikami, szokując ich i wywołując u nich skrajne emocje. To naprawdę jest najwyższy możliwy poziom literatury rozrywkowej.
Ponarzekać mogę właściwie jedynie na wydanie "Nawałnicy mieczy". Dwie części tego tomu w miękkiej okładce kosztują po pięćdziesiąt złotych, czyli za całą jedną powieść z serii musimy zapłacić aż sto peelenów! Według mnie to prawdziwe zdzierstwo, a podział "Nawałnicy" na dwie osobne publikacje jest zupełnie niepotrzebny.
0 komentarze: