Jestem jedną z tych osób, które obejrzą każdy film od początku do końca - nieważne, jaki byłby jego poziom. Mogłoby być nudno, trudno i boleśnie - wytrzymałbym. Są jednak i tacy, którzy pragną dla swych oczu tytułów sprawiających im wyłącznie radość. Dlatego też odpalają pierwsze kilka(naście) minut danej produkcji i sprawdzają, czy to, co dzieje się na ekranie, wystarczająco ich porwie.
"Magical Girl" jest natomiast właśnie takim filmem, który zachwyca od pierwszych minut i mówi Ci: "to będzie coś naprawdę świetnego". Najpierw mamy scenę z dwoma pięknymi kadrami, a tuż po niej dostajemy kolejną, tym razem rozbrajającą swym absurdem. No bo jak tu nie zaśmiać się na widok niemrawej dwunastolatki tańczącej przed lustrem do j-popowego kawałka?
I to właśnie ta dziewczynka jest źródłem całej historii filmu. Dwunastolatka jest chora na białaczkę i bardzo prawdopodobne, że wkrótce umrze. Jej biedny, bezrobotny ojciec chce ją uszczęśliwić wszelkimi możliwymi sposobami, dlatego postanawia spełnić jedno z największych marzeń córki - kupić jej strój ulubionej mangowej postaci. Cena kostiumu okazuje się zaporowa: siedem tysięcy euro. Ojciec chorej jest jednak zawzięty i postanawia zdobyć pieniądze wszelkimi możliwymi sposobami.
Naprawdę trudno pisać czy mówić o tym filmie osobom, które go nie oglądały. "Magical Girl" jest bowiem tworem w jakiś sposób bardzo abstrakcyjnym i - jak wiele osób by to ujęło - "schizowatym". Pewnym jest, iż film ten niesamowicie trzyma w napięciu i poczuciu niepewności. "CHCĘ WIEDZIEĆ CO BĘDZIE DALEJ! JUŻ! TERAZ!" - będziecie krzyczeć w myślach. A jednak musicie poddać się przebiegłości twórców, którzy w jednym filmie upchnęli lepsze cliffhangery niż autorzy większości seriali w swoich kilkusezonowych hitach.
Spojrzałem na zegarek, spodziewając się, że minęło maksymalnie pół godziny - okazało się, iż za mną już ponad sześćdziesiąt minut seansu. Po chwili spojrzałem drugi raz - w tajemniczy sposób przeminęło kolejne sześćdziesiąt minut. Mało jest aż tak wciągających filmów. Filmów jednocześnie bawiących i przerażających, smucących i lekkodusznych.
Jestem zachwycony "Magical Girl" - naprawdę. Czułem się jakbym oglądał produkcję stworzoną na bazie miksu światów dwójki moich ulubionych pisarzy: Jaume Cabre i Harukiego Murakamiego. Ten twór jest dla mnie ucieleśnieniem filmu prawie że idealnego. Jest prawie pierwsza w nocy, a ja piszę o nim tekst, ciągle będąc totalnie zachwyconym.
Wybacz, że nie na temat, ale słuchałeś płytę Taco Hemingwaya - Trójkąt warszawski? Mimo średniej techniki, tekstowo jest to coś czarującego i bardzo świeżego na polskiej scenie. Z początku podchodziłem sceptycznie i średnio mi się podobało, ale gdy puściłem sobie w nocy na słuchawkach- magia. Co prawda urok płyty trochę mi ulatuje przez to, że nie jestem z Warszawy, bo wiem jak bardzo byłbym oczarowany, gdyby to o moim mieście nagrano taki krążek. Nie zmienia to faktu, że płyta jest naprawdę bardzo dobra.
OdpowiedzUsuńTak, słuchałem. Niezła (+ ciekawy pomysł), ale jakoś nie porwała mnie tak, jak wielu innych.
Usuń