W małym, nienazwanym przez twórców filmu, amerykańskim miasteczku dzieją się ostatnio same złe rzeczy. Wszystko zaczęło się od śmierci grupy górników w kopalni, których rodziny domagają się teraz wielkich odszkodowań od właściciela placówki. Liczą oni na wsparcie Amosa Jenkinsa - jedynego ocalałego z katastrofy. Ten zarzeka się jednak, że nic nie pamięta, a jego marzeniem jest po prostu powrót do starej pracy.
Przy okazji niedawnej recenzji filmu "Ultima fermata" narzekałem na to, iż tamtejszy motyw problemów gospodarczych małego miasteczka został potraktowany po macoszemu. W "Little Accidents" jest na szczęście inaczej. Film otwiera przed nami różne spojrzenia na całą sytuację i wiele sprzecznych ze sobą stron konfliktu. Kogo dobro jest ważniejsze, komu należy się więcej? "Little Accidents" próbuje odpowiedzieć na te pytania, jednocześnie ubierając je także w inne wątki.
Film ten to bowiem nie tylko prowincjonalna kopalnia i problemy ocalałego z katastrofy górnika. Niedługo po tym tragicznym wydarzeniu, miasteczko doczekuje się bowiem kolejnej próby dla jego mieszkańców. W tajemniczych okolicznościach (a jakżeby inaczej) znika nastoletni syn właściciela kopalni. Całe miasteczko angażuje się w jego poszukiwania. A to ciągle nie koniec wątków w "Little Accidents"...
"Little Accidents" w całkiem umiejętny sposób udaje, że nie jest zlepkiem klasycznych wzorców, ale też nie próbuje z siebie robić wielce oryginalnego tworu. Dlatego też mam do tego filmu podejście stricte neutralne: trudno powiedzieć, bym z kina wyszedł niezadowolony, a jednocześnie nie ma mowy o jakichkolwiek zachwytach nad nim. Można było z tematu wyciągnąć mimo wszystko więcej.
Ot, średniak. Można obejrzeć, jeśli akurat nadarzy się okazja. Trudno o zawód, ale chyba jeszcze trudniej o zachwyt.
0 komentarze: