O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu

"O dziewczynie..." to zdecydowanie jeden z najlepiej ocenianych horrorów ubiegłego roku. A przynajmniej - za taki wielu go uważa. Przypominanie temu tytułowi łatki "horroru" jest jednak bardzo mylące. "O dziewczynie..." bowiem prędzej Was w paru momentach rozśmieszy niż kiedykolwiek w jakikolwiek sposób przestraszy. Czym więc jest ta niewątpliwie nietypowa produkcja? Posłużę się jednym z określeń znalezionych w sieci - to "pierwszy irański western o wampirach".


Miasteczko, w którym dzieje się akcja filmu, rzeczywiście ma coś w sobie z westernu, z klimatów Dzikiego Zachodu - niekoniecznie tego z zamierzchłych czasów, ale i tego współczesnego. Bad City, bo tak mieścina została ochrzczona, to miejsce pełne pustych nocą ulic, kiwonów (tych dziwnych urządzeń wydobywających ropę naftową), narkotykowych bossów, ukrywanych za pazuchą rewolwerów i oldschoolowych aut. Ach - no i jeszcze wampirów.

Choć wampir jest tu właściwie tylko jeden. To tytułowa "dziewczyna, która wraca nocą sama do domu". Skrywa się pod długim, czarnym płaszczem z kapturem, a twarz maluje tak, by wyglądać blado niczym Śmierć u Bergmana. Co się kryje pod tym tajemniczym kostiumem? Dziewczyna, która wygląda jak wyprana z uczuć, acz ciągle trochę typowa, współczesna nastolatka. I pewnie za taką można by ją uważać, gdyby nie miała na koncie paru osób, którym wbiła kły w szyję.


Jej historia zderza się z opowieścią o pewnym właściwie równie typowo-nietypowym młodzieńcu. Jak wiele osób w Bad City, i on jest w jakiś sposób zamieszany w przestępczy światek. Jego ojciec okazuje się być narkomanem, którego uzależnienie doprowadziło do zadłużenia u jednego z lokalnych baronów narkotyków. Tylko przypadek może uratować mu tyłek, choć kto wie, ile w nim rzeczywiście jest przypadku...

To gatunkowe zderzenie czegoś klimatycznie nawiązującego do horrorów z thrillerem, romansem, westernem, a nawet szczyptą absurdalnej komedii, jeszcze bardziej potęguje wykorzystana tu czerń i biel. I ona jest jednak wyjątkowa. Jest to bowiem czerń i biel przesiąknięta współczesnością, przypominająca choćby "Sin City". Czuć, że nie jest to film sprzed wielu lat, a po prostu twór, do którego taka mroczna paleta barw wyjątkowo pasowała, dodając całości szczypty klimatu noir.


"A Girl Walk Home Alone at Night" to też jeszcze jeden bardzo ważny element - muzyka. To na niej opiera się w dużej mierze ten film, to ona potrafi czasem być rzeczą najmocniej przyciągającą widza do ekranu. Jest tu taka jedna, wyjątkowa scena: dwójka bohaterów patrzy sobie w oczy przez dwie czy trzy minuty i tak naprawdę nic się w tym momencie w filmie innego nie dzieje. Brzmi nudno, prawda? A jednak puszczona wówczas muzyka dodaje zwykłemu gapieniu się na siebie dwóch ludzi czegoś, co porywa bardziej niż sceny akcji w wielu kinowych blockbusterach. Uprzedzam pytania - tak, można znaleźć soundtrack na Spotify. Przygotujcie sobie go, bo po obejrzeniu filmu od razu będziecie chcieli go posłuchać. Nawet, jeśli nie będziecie z tych kawałków nic rozumieć, bo zdecydowana większość z nich śpiewana jest po persku.

Warto obejrzeć "O dziewczynie..." - dla klimatu i wyjątkowości tej produkcji. Nie jest ona idealna, to pewne. Pod koniec można już trochę znudzić się dość leniwym tempem akcji i paroma dziwnymi miszmaszami w scenariuszu. Mimo tego, seans "O dziewczyny..." jest na pewno fajnym przeżyciem, którego raczej nie będzie się żałować. Nie jest to must-watch, ale w wolnej chwili warto sprawdzić.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!
---
Wszystkie teksty związane z festiwalem PKO Off Camera znajdziesz TUTAJ.

0 komentarze: