Trochę się już tych polskich książek o Ameryce naczytałem i - niestety - nigdy nie kończyłem ich z jakimś przesadnym zachwytem. Czasem zdarzały się tytuły nudne i nieciekawe, innym razem rzeczy już lepsze, ale ciągle trzymające poziom maksymalnie dobry. Brakowało mi czegoś, co mogłoby mnie naprawdę do siebie przyciągnąć i pozostawić wyłącznie dobre wspomnienia. I wiecie co? Wreszcie coś takiego znalazłem! Poznajcie "Ameryka nie istnieje" Wojciecha Orlińskiego.
Na sam początek wyjaśnić trzeba, o co tu w ogóle chodzi. Jak to "Ameryka nie istnieje"? Tytuł ten jest tak naprawdę mottem całej książki i został zaczerpnięty z powiedzenia Jeana Baudrillarda, francuskiego socjologa i filozofa. Hasło to zakłada, że Stany Zjednoczone nie istnieją w formie, w jakiej wymarzyli ją sobie Europejczycy - z idealnym społeczeństwem, legendarnością Route 66, cudownym Dzikim Zachodem i całą reszta wspaniałości. Ta wyidealizowana Ameryka z książek, piosenek czy filmów nie istnieje, a prawdziwą twarz jednego z najważniejszych państw świata Orliński postanowił odtworzyć w swojej książce.
Wyruszamy więc z nim w podróż po Stanach - choć jego książkę mimo wszystko trudno uznać za pozycję stricte podróżniczą. Razem z Orlińskim przemierzamy co prawda kolejne miejsca w Ameryce, ale zdają się one być jedynie rzeczami, które pomagają autorowi łatwiej złapać się tematu i ująć go w odpowiedni sposób. Każdy rozdział książki to bowiem tak naprawdę osobny esej, poświęcony różnym aspektom USA.
Zaczynamy naszą podróż od Main Street w Disneylandzie - wyidealizowanej ulicy z typowego, amerykańskiego miasteczka. Wyjeżdżamy z niej prosto do wschodnich krańców Stanów i pędzimy śladami opowieści królów literackiego strachu, czyli Lovercrafta czy Kinga. Przy okazji poznajemy krótką historię powstania Stanów, przygotowaną w naprawdę wyjątkowy i daleki od podręcznikowego sposób.
Z ogarniętego przez czarownice Salem pędzimy na Dziki Zachód i odkrywamy jego prawdziwe oblicze. Chwilę później sprawdzamy tajemnice Ku-Klux-Klanu, by zaraz mknąć wspomnianą już Drogą 66 w kierunku Nowego Jorku. Poznajemy Wielkie Jabłko z innej strony niż tej omawianej przez rozsiewane w popkulturze legendy. Potem przenosimy się do kolejnych wielkich miast Ameryki: Los Angeles i Las Vegas. Chwilę przed końcem podróży zatrzymujemy się w Dolinie Krzemowej, poznając tajemnice tamtejszych mistrzów informatyki i wpadając na lunch do stołówki Google'a. Wreszcie stajemy przed wielkim znakiem ogłaszającym początek Strefy 51, gdzie ponoć trzymane jest UFO z Roswell, dzięki czemu wkraczamy w świat wszechobecnych, amerykańskich spisków.
Przyznać trzeba - choć "Ameryka nie istnieje" nie należy do najdłuższych książek, porządnej, konkretnej zawartości znalazło się w niej co nie miara! Na dodatek jest to w sporej mierze content bardzo oryginalny, bo Orliński podczas swojej podróży stawiał nie tylko na znane i lubiane miejsca, ale i posługiwał się swoim ewidentnie geekowskim podejściem do kultury. Odwiedzamy więc lokacje z mniej lub bardziej znanych filmów, książek czy amerykańskich legend. Jest miasteczko z jednego z opowiadań z Cthulhu w roli głównej, hotel z filmu "Bagdad Cafe" oraz inne, rzadko omawiane w tego typu pozycjach miejscówki. "Ameryka nie istnieje" okazuje się być więc nie tylko zbiorem intrygujących ciekawostek z historii i współczesności Stanów Zjednoczonych, ale i dostarczycielem sporej ilości tytułów filmów, książek, płyt muzycznych czy gier, które zdecydowanie warto sprawdzić.
Cały ten miks tylu dobroci sprawił, że "Ameryka nie istnieje" czytało mi się naprawdę przedobrze i starałem się znaleźć jak najwięcej wolnego czasu, by brnąć przez ten tytuł jak najczęściej. Była to dla mnie nie tylko porcja ciekawych informacji, które uzupełniły parę braków w mojej wiedzy, ale i spora lista ciekawych filmów, które dopisałem po lekturze do swojej listy "must-watch". I denerwuje tylko jedno - że na samym końcu książka zupełnie nagle się urywa. Bez żadnego podsumowania, bez zebrania tych informacji w jakieś ostatnie parę słów.
Poza tym jednak do czynienia mamy z naprawdę bardzo dobrą i wyjątkową rzeczą w kategoriach polskiej literatury amerykanistycznej. Świetna nawet dla niedzielnych czytelników, bo właściwie im mniej wiesz o Stanach, tym bardziej ta pozycja Cię zaskoczy. Zdecydowanie polecam.
Wyruszamy więc z nim w podróż po Stanach - choć jego książkę mimo wszystko trudno uznać za pozycję stricte podróżniczą. Razem z Orlińskim przemierzamy co prawda kolejne miejsca w Ameryce, ale zdają się one być jedynie rzeczami, które pomagają autorowi łatwiej złapać się tematu i ująć go w odpowiedni sposób. Każdy rozdział książki to bowiem tak naprawdę osobny esej, poświęcony różnym aspektom USA.
Zaczynamy naszą podróż od Main Street w Disneylandzie - wyidealizowanej ulicy z typowego, amerykańskiego miasteczka. Wyjeżdżamy z niej prosto do wschodnich krańców Stanów i pędzimy śladami opowieści królów literackiego strachu, czyli Lovercrafta czy Kinga. Przy okazji poznajemy krótką historię powstania Stanów, przygotowaną w naprawdę wyjątkowy i daleki od podręcznikowego sposób.
Z ogarniętego przez czarownice Salem pędzimy na Dziki Zachód i odkrywamy jego prawdziwe oblicze. Chwilę później sprawdzamy tajemnice Ku-Klux-Klanu, by zaraz mknąć wspomnianą już Drogą 66 w kierunku Nowego Jorku. Poznajemy Wielkie Jabłko z innej strony niż tej omawianej przez rozsiewane w popkulturze legendy. Potem przenosimy się do kolejnych wielkich miast Ameryki: Los Angeles i Las Vegas. Chwilę przed końcem podróży zatrzymujemy się w Dolinie Krzemowej, poznając tajemnice tamtejszych mistrzów informatyki i wpadając na lunch do stołówki Google'a. Wreszcie stajemy przed wielkim znakiem ogłaszającym początek Strefy 51, gdzie ponoć trzymane jest UFO z Roswell, dzięki czemu wkraczamy w świat wszechobecnych, amerykańskich spisków.
Przyznać trzeba - choć "Ameryka nie istnieje" nie należy do najdłuższych książek, porządnej, konkretnej zawartości znalazło się w niej co nie miara! Na dodatek jest to w sporej mierze content bardzo oryginalny, bo Orliński podczas swojej podróży stawiał nie tylko na znane i lubiane miejsca, ale i posługiwał się swoim ewidentnie geekowskim podejściem do kultury. Odwiedzamy więc lokacje z mniej lub bardziej znanych filmów, książek czy amerykańskich legend. Jest miasteczko z jednego z opowiadań z Cthulhu w roli głównej, hotel z filmu "Bagdad Cafe" oraz inne, rzadko omawiane w tego typu pozycjach miejscówki. "Ameryka nie istnieje" okazuje się być więc nie tylko zbiorem intrygujących ciekawostek z historii i współczesności Stanów Zjednoczonych, ale i dostarczycielem sporej ilości tytułów filmów, książek, płyt muzycznych czy gier, które zdecydowanie warto sprawdzić.
Cały ten miks tylu dobroci sprawił, że "Ameryka nie istnieje" czytało mi się naprawdę przedobrze i starałem się znaleźć jak najwięcej wolnego czasu, by brnąć przez ten tytuł jak najczęściej. Była to dla mnie nie tylko porcja ciekawych informacji, które uzupełniły parę braków w mojej wiedzy, ale i spora lista ciekawych filmów, które dopisałem po lekturze do swojej listy "must-watch". I denerwuje tylko jedno - że na samym końcu książka zupełnie nagle się urywa. Bez żadnego podsumowania, bez zebrania tych informacji w jakieś ostatnie parę słów.
Poza tym jednak do czynienia mamy z naprawdę bardzo dobrą i wyjątkową rzeczą w kategoriach polskiej literatury amerykanistycznej. Świetna nawet dla niedzielnych czytelników, bo właściwie im mniej wiesz o Stanach, tym bardziej ta pozycja Cię zaskoczy. Zdecydowanie polecam.
0 komentarze: