Kung Fury

Najbardziej wyczekiwany film roku? Gdyby brać pod uwagę wyłącznie dane liczbowe - zdecydowanie nie. Pal licho tegoroczny trend na kontynuację znanych marek, począwszy od "Mad Maxa" (RECENZJA), przez "Jurassic World", na "Star Wars" kończąc. Wystarczy sobie przypomnieć, jak bardzo kina oblegane były w Walentynki, kiedy to swoją premierę miało niesławne "50 twarzy Greya". 

Ale "Kung Fury" wyczekiwano w wyjątkowy sposób. Każdy, kto choć trochę zainteresował się tym projektem, nie znalazł się przypadkowo w polu rażenia jego hype'u. To produkt skierowany do konkretnej grupy docelowej, do pewnych wyjątkowych osób, dla których taki tytuł miał być istnym spełnieniem marzeń. I już teraz mogę powiedzieć jedno: ten film jest jeszcze lepszy niż oczekiwano.


"Kung Fury" to prawdziwy znak czasów dla internetu tu i teraz. Po pierwsze, film został stworzony dzięki wsparciu ludzi z całego świata, którzy wpłacali swoje pieniądze poprzez słynny serwis crowdfundingowy - Kickstarter. Po drugie, produkcja ta łapie kolejnych fanów za pomocą najprostszego i chyba coraz bardziej widocznego w naszym świecie elementu - nostalgii. 

Raptem trzydziestominutowa produkcja jest przeniesieniem widza prosto do lat osiemdziesiątych i tamtejszych filmów akcji. Jest wszystko to, czego wielu mogło brakować - kung fu, wyjątkowe, kanciaste fury, absurdalni bohaterowie i te słynne, synth-popowe dźwięki, których dziś nikt już na serio nie wybierze do swojej produkcji. No właśnie - bo "Kung Fury" zdecydowanie nie jest tworem robionym na serio. Dostaliśmy po prostu najpiękniejszy pastisz złotej ery filmów akcji, jaki tylko mogliśmy sobie wyobrazić.


Nie wierzycie? Cóż, łapcie więc parę motywów, jakie znajdziecie w "Kung Fury": 

dinozaury strzelające z oczu laserami
Adolf Hitler znający kung fu
kobiety-wikingi z wielkimi giwerami
policjant z głową Triceratopsa
informatyk z fryzurą "na czeskiego piłkarza"



Uwierzcie mi - tego jest jeszcze więcej. Do tego dorzucone zostały przesuche dowcipy, które w połączeniu z resztą filmu doprowadzają widza do tarzania się ze śmiechu po podłodze. Ach, no i jeszcze kwestie wizualne - na cały film zostały nałożone postarzające całość filtry, a do tego postaci wyglądają tak, jakby grały na statycznym, rozdzielnym od reszty sceny tle. ESENCJA LAT OSIEMDZIESIĄTYCH!

Czujecie się zainteresowani? W takim razie to film zdecydowanie dla Was. Całe "Kung Fury" to niesamowicie intensywna krótkometrażówka, która nie pozwala oderwać oczu od ekranu choćby na sekundę. I tak naprawdę tylko jeden konkretny minus można dostrzec w całości - widać, że twórcy mieli pomysł, który pasował do konwencji filmu pełnometrażowego. Miejmy więc nadzieję, że sukces "Kung Fury" pozwoli na stworzenie o wiele dłuższego projektu tego typu.

A tymczasem - zachęcam do oglądania. Od 28 maja, na YouTube, zupełnie ZA DARMO.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: