Top Five

Jest jedna wielka sprzeczność w istnieniu "Top Five". Z jednej bowiem strony, to film koprodukowany przez Kanye Westa i Jaya-Z. Przykułem Waszą uwagę? W takim razie słuchajcie dalej - jednocześnie bowiem produkcja ta wyśmiewa pewien związek, nieziemsko przypominający małżeństwo Kanye i Kim Kardashian. Say what?!


Andre Allen jest znanym wszędzie gdzie się da komikiem, któremu ogromną sławę przyniosła trzyczęściowa seria filmów komediowych o kolesiu przebranym za wielkiego misia, pomagającego policji. Gwiazdor pragnie jednak zerwać ze swoim wizerunkiem śmieszka i postanawia stworzyć wreszcie coś na poważnie - pada na film o buncie haitańskich niewolników. Premiera nowego tworu Allena zbiega się także z paroma innymi, ważnymi sytuacjami w jego życiu.

Po pierwsze - ślub. Jego żona jest gwiazdą show, które wyjątkowo mocno przypomina słynny serial o rodzince Kardashianów, wymaga więc, by wszystko było zrobione tak, aby niezliczone telewizje Ameryki biły się o materiał z ich wesela. Tuż przed ślubem Andre dostaje także zadanie udzielenia wywiadu dziennikarce "New York Timesa". Gwiazdor wraz z redaktorką podróżują po Wielkim Jabłku, dowiadując się o sobie kolejnych rzeczy i pomagając sobie nawzajem w zrozumienia własnego życia.

Brzmi wyjątkowo poważnie? Nie martwcie się jednak - trudno w końcu oczekiwać dramatu po Chrisie Rocku, słynnym amerykańskim komiku, który nie tylko gra w "Top Five" główną rolę, ale i zajął się reżyserką i scenariuszem filmu. Ma być więc zabawnie do bólu, bez pomijania żartów o kutasach, wkładaniu dziwnych rzeczy w tyłek i całej reszcie tego typu hitów. Nie jestem co prawda wielkim fanem takiego humoru, tu jednak zdecydowanie trafił on do mnie totalnie, bo uśmiech z japy nie schodził mi przez cały seans.

Warto jednak pamiętać, że najwięcej wyciągną z tej produkcji ci, którzy znają się choć trochę na kulturze afroamerykańskiej. Powiedzmy sobie wprost: to film od czarnych dla czarnych - albo chociaż tych, którzy w jakiś sposób identyfikują się z czarnymi klimatami. Dla przykładu, sama nazwa "Top Five" odnosi się do wymieniania przez różnych bohaterów w filmie swoich pięciu ulubionych raperów. Poza tym jest tu całe multum żartów odnoszących się wprost do czarnej kultury, niejednokrotnie "czarnych" także w tym bardziej popularnym znaczeniu. Rock wyśmiewa się z bardzo wielu tematów tabu, takich jak zabójstwa Martina Lutra Kinga czy Kennedy'ego. 

Sporo jest tu zresztą żartów w ogóle dość nietypowych i oryginalnych. Jest tu trochę takich klasycznych, amerykańskich głupot, pewnie. Ale mimo wszystko, między innymi przez swoje czarne korzenie, "Top Five" w sporym stopniu wyróżnia się ze świata amerykańskich komedii. I najważniejsze, że robi to do tego w naprawdę niezłym stylu.

Bo "Top Five" zwyczajnie bawi i przyciąga od pierwszej do ostatniej minuty. W Polsce wielu może nie zrozumieć do końca jego koncepcji, ale obecna średnia ocen na zagranicznym serwisie Metacritic mówi chyba wszystko: 81/100. Tak, ten film jest aż tak zabawny i zwyczajnie dobry. Tylko trzeba mieć w sercu chociaż odrobinę czarnej krwi.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!
---
Wszystkie teksty związane z festiwalem PKO Off Camera znajdziesz TUTAJ.

2 komentarze:

  1. Komedia banger na propsie gibko. Polecam z blancikiem obejrzeć bo beczułka grana. ~ John Godson

    OdpowiedzUsuń
  2. It's funny when you get extra money
    Every joke you tell just be extra funny
    I mean you can even dress extra bummy

    OdpowiedzUsuń