Najlepsze najgorsze wakacje

Podobnie jak w przypadku "Królów lata", "Najlepsze najgorsze wakacje" trafiają do Polski w trochę niefortunnym terminie. Dlaczego? Bo zamiast w tytułowe "lato" tudzież "wakacje", rodzime kina zaczynają je puszczać, gdy jesień już w pełni, a słońce na niebie wcale nie zapowiada możliwości wyjścia na dwór w krótkich spodenkach i koszulce. Pomimo tego, postanowiłem sprawdzić dziś recenzowaną produkcję, w nadziei, że sala kinowa pozwoli zapomnieć o mrozie na zewnątrz.


"Najlepsze najgorsze wakacje" to historia nieśmiałego nastolatka, który wybiera się na wakacje z niezbyt odpowiadającą mu ekipą. Jest jego matka oraz jej nowy partner, który przy okazji postanowił zabrać ze sobą przedstawicielkę typowego gatunku "nastoletnia córka będącą głupią pizdą". Ta pierwsza zwraca na chłopaka tylko cząstkę swej uwagi, a pozostała dwójka tak naprawdę wyśmiewa go na każdym kroku. Młody postanawia więc sam przemierzać nadoceaniczny kurort i znaleźć sobie coś do roboty.

Zacznę od największego problemu, z jakim spotkałem się, oglądając ten film - ciapowatość głównego bohatera. Czasem lubię się pośmiać z niezdarności jakichś postaci, ale gdy cały twór kręci się wokół kompletnego ciamajdy, strzelam automatycznie facepalm. Podobny problem miałem chociażby z książką "Prześwietny raport kapitana Dosa" Eduardo Mendozy. Na szczęście w "Najlepszych najgorszych wakacjach" bohater ostatecznie powoli ewoluuje do postaci bardziej pewnej siebie, ale wciąż mającej w sobie zbyt dużo elementów ciapowatości.

Plusem produkcji jest natomiast jej humor, którego nie spodziewałem się w aż takiej ilości. Podczas seansu naprawdę zdarzały się sytuacje, gdy wszystkie osoby na sali (było ich raptem kilka, ale oj tam, oj tam) gromko zanosiły się śmiechem. Nie jest to żaden humor ambitny, ale nie jest to też prostackie gówno serwowane we wszelakich następcach "American Pie". Ot, to porcja takich familijnych gagów, przy których nie trudno o uśmiech na twarzy.

Poza tym, "Najlepsze najgorsze wakacje" wciągają. Trudno powiedzieć do końca czym, ale nie spodziewałem się, że to trochę ponad półtorej godziny tak szybko minie. Trzeba co prawda trochę poczekać aż film nabierze tempa, ale gdy to już się stanie, można liczyć jedynie na przyjemnie spędzony czas. Historia jest zwyczajna, klimat wcale nie taki wakacyjny, ale mimo wszystko czułem się usatysfakcjonowany wychodząc z kina.

"Najlepsze najgorsze wakacje" to produkcja raczej schematyczna, trochę naiwna i niewyróżniająca się zbyt wieloma elementami. Przez mniej więcej pierwsze dwadzieścia minut byłem dość zawiedziony, ale potem film rozkręcił się tak bardzo, że wsiąkłem. Całość broni się bowiem chociażby humorem, całkiem przyjemnym soundtrackiem oraz rolą Sama Rockwella jako Owena, ratownika w aqua parku. 

To taki familijny produkt, który nadawałby się do komediowej ramówki Polsatu, gdyby trzymała ona trochę wyższy poziom niż dotychczas. Nie jest to arcydzieło, ale jeśli będziecie mieli okazję obejrzeć "Najlepsze najgorsze wakacje" - nic nie stracicie, a wręcz przyjemnie spędzicie kilkadziesiąt minut. Warto sprawdzić.

0 komentarze: