Gdy byłem jeszcze naprawdę małym brzdącem, takim gdzieś w okolicach przedszkola i pierwszych klas podstawówki, od czasu do czasu przybywałem z mojego małego, wielkopolskiego miasteczka do "wielkiego miasta", za jakie wówczas uważałem Kalisz. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że po paru następnych latach tę pełną tajemnic "metropolię" uznam za raczej nudną i przewidywalną. Wcześniej jednak zdążyłem się zachwycić ilością budowli wokół mnie. Pośród których widniała jedna charakterystyczna knajpka.
Przy jednej z głównych ulic wisiał szyld "Włoska chata". Pewnego dnia zostałem tam zabrany przez mojego tatę na obiad. Znałem już wtedy pizzę, ale był chyba to mój pierwszy kontakt z taką pieczoną w kamiennym (jak dobrze pamiętam) piecu. Gdy dostałem swoją porcję i jeden z kawałków posmarowałem ostrym sosem, poczułem, że właśnie odkrywam najlepsze horyzonty smakowe w mym życiu. Zasmakowało mi to tak bardzo, iż potem nie raz namawiałem rodziców na kolejny wypad do "Włoskiej chaty".
Gdy rozpocząłem naukę w kaliskim liceum, knajpka już zniknęła. Kiedy pytałem kogoś o nią, większość w ogóle lokalu nie kojarzyła, raptem parę osób mówiło, że nazwa obiła im się o uszy. Nie spotkałem chyba jednak nikogo oprócz mnie, kto by tam kiedyś jadł. Byłem zadziwiony, bo dla mnie to przecież symbol ideału pizzy, do którego daleko dzisiejszym restauracjom.
Pewnego dnia o "Włoską chatę" zagadałem tatę. Jak się okazało - wciąż pamiętał, że swego czasu często zaglądaliśmy do tej knajpki. Wspomniałem więc o swoich przemyśleniach na temat idealności tamtejszej pizzy. Jakie zdziwienie me było, gdy rodziciel skomentował to słowami brzmiącymi mniej więcej: "to nie było nic nadzwyczajnego, pizza jakich wiele". Na początku byłem szczerze oburzony tymi słowami, jednak po chwili pomyślałem: "może rzeczywiście to tylko ja idealizuję tę restaurację?".
Na tej samej ulicy, co "Włoska chata", znajdował się również typowy fast-food z burgerami, zapiekankami i całą resztą. Choć dziś podobnych przybytków jest mnóstwo, wówczas była to jedna z pierwszych tego typu knajp w Kaliszu. Tłumy przed nią pamiętam do dziś, często bowiem trzeba było odczekać w kolejce za głupią kanapką z mięsem dobre dziesięć minut. Tamtejsze burgery jednak były dla mnie kolejnym symbolem idealnych smaków dzieciństwa.
W czasach mej nauki w liceum, ta knajpka jeszcze stała. Pewnego dnia postanowiłem się więc do niej wybrać i spróbować kultowej dla mnie kanapki. Na miejscu okazało się, że tłumów takich jak dawniej już nie ma, a ja zostałem raz dwa obsłużony. Zjadłem swojego burgera i poczułem, że to już nie to samo. Czy to firma zmieniła sposób przyrządzania, czy też to ja znów idealizowałem tę potrawę - trudno mi orzec. Cokolwiek jest winne całej sytuacji, ja ponownie zostałem wykiwany przez wspomnienia.
Podobne sytuacje mamy zresztą w przypadku szerzej dostępnych produktów. Weźmy takie "Frugo". Gdy przywrócili ten napój na rynek, pognałem z kumplem do sklepu, by spróbować klasyku z dzieciństwa. Potem przez dwa czy trzy miesiące non stop kupowałem całe zgrzewki "Frugo", które migiem pustoszały. Aktualnie słynny napój piłem ostatni raz chyba w tamtym roku. Serio.
Nie, że zostałem zawiedziony. Po prostu się już "Frugo" nasyciłem. Gdy teraz spytacie się ludzi, jaki jest ich smak dzieciństwa, mniej osób poda Wam nazwę tego napoju niż miało to miejsce chociażby dwa lata temu. "Frugo" bowiem stało się ponownie normalnością, zeszło z piedestału klasyki do sfery normalności. Z jednej strony, to miło, że mamy teraz dostęp do ulubionego napoju sprzed lat na co dzień, czy jednak na pewno jest to dobre dla naszych idealistycznych wspomnień?
Co by było, gdyby nagle w Polsce postanowiono rzucić ponownie do sklepów równie kultowe "Magic Stars"? Przez chwilę pewnie sporo osób gnałoby do hipermarketów z okrzykiem "shut up and take my money!" - co jednak potem? Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że ostatecznie większość pomyślałaby: "hej, to jednak po prostu zwyczajna czekolada, tylko w kształcie pieprzonych gwiazdek!". True story.
Źródło: Flickr.com |
Nie umiem wywnioskować kiedy dodałeś ten post (blondynka :)) ale nie myliłeś się co do Magic Stars hehe! A Włoska chata to nie była tam gdzie aktualnie jest Marrone?:)) Pozdrówka!:)
OdpowiedzUsuńNie, nie, "Włoska chata" była na Górnośląskiej :)
Usuń