Starsi stażem czytelnicy mogą sobie pomyśleć: "hej, ale przecież był już taki post!". Był, choć nie do końca. W samym środku maja podrzuciłem bowiem na bloga recenzję filmowej adaptacji "Wielkiego Gatsby'ego". I choć produkcja ta nie wzbudziła we mnie zbyt wielu pozytywnych emocji, to i tak plułem sobie w brodę, że nie przeczytałem wcześniej książkowego oryginału. Ostatnio jednak, zainspirowany nota bene nie wspomnianym filmem, a tworem Woody'ego Allena, "O północy w Paryżu", postanowiłem zabrać się również za dzieło F. S. Fitzgeralda. Czy było warto?
Fabuła jest prawie zupełnie taka sama jak w filmie. Nick Carraway, narrator powieści, pewnego dnia spotyka wreszcie swojego ogromnie zamożnego sąsiada, tytułowego Gatsby'ego. Wyprawia on co jakiś czas ogromne imprezy, na których wielu przybyłych stawia się nawet i bez zaproszenia. Mimo tego, bohaterowi to nie przeszkadza. Sam Gatsby zaś zaczyna przyjaźnić się z Carrawayem, gdy dowiaduje się, iż ten ma kontakt z jego miłością z przeszłości.
Niestety, trudno będzie mi w tej recenzji odpuścić sobie porównań do filmu, jest on bowiem dobrym punktem odniesienia. "Wielki Gatsby" jest na tyle króciutką powiastką, że właściwie cała jego fabuła została wrzucona do scenariusza ekranizacji z raczej małym uszczerbkiem. Akcja jest bardzo skondensowana, przez co po przeczytaniu książki wreszcie zrozumiałem nietypowy, "szaleńczy" pęd wykorzystany przez reżysera w filmie.
Fitzgeraldowi udało się tu zmieścić naprawdę dużo rzeczy, co na pewno jest jednym z najwyrazistszych plusów książki. Mamy całą fabułę, różnorodne opisy, ciekawostki i dygresje, przy czym objętość powiastki jest bardzo, bardzo mała. A mimo tego, nie czułem po jej przeczytaniu ani grama niedosytu. Wszystko zostało podane tak jak tego oczekiwałem i fabuła wciągała mimo tego, że miałem z nią styczność raptem jakiś kwartał wcześniej.
Rozumiem już fenomen "Wielkiego Gatsby'ego". Rozumiem wreszcie, dlaczego w tak wielu książkach czy filmach pojawiają się do niego odniesienia. Film nie wystarczy do zrozumienia tego wszystkiego, bo choć zawiera w sobie całą prawie fabułę oryginału, to wciąż oryginałem nie jest. Ten bowiem posiada również i pozafabularne atuty, które na ekran przenieść trudniej. Ciężko jest o nich nawet cokolwiek napisać.
"Wielki Gatsby" to twór ewidentnie dla każdego. Moli książkowych, niedzielnych czytelników, tych, którzy film widzieli i tych, którzy nie mieli z nim styczności. To powiastka na jedną podróż pociągiem, dlatego zabrać ją można ze sobą w każdej chwili i świetnie się przy tym bawić. Ciekawe, czy kiedyś i w rodzimych liceach ktoś pomyśli o wprowadzeniu tego klasyka do toku nauczania...
0 komentarze: