Labirynt

Nie lubię się spóźniać na film do kina. To dlatego, że zawsze z wielkim entuzjazmem przyglądam się trailerom innych produkcji, pokazywanych przed właściwym seansem. Można dzięki nim wyłapać produkcje z kategorii "must-see" oraz takie, na które fajnie byłoby wpaść, gdyby zdarzyła się okazja. Jednym z filmów tego drogiego rodzaju, został dla mnie "Labirynt". Gdy tylko zobaczyłem zwiastun w kinie, pomyślałem: "jeśli będę miał czas, chętnie to zobaczę". No i okazja takowa ostatecznie się nadarzyła.


Dwie dziewczynki z małej miejscowości zostają uprowadzone przez tajemniczego złoczyńcę. W ich intensywne poszukiwania angażuje się szybko policja, zaś na czele sprawy stoi detektyw Loki (Jake Gylenhaal). Wręcz od razu podejrzenia padają na dziwacznego chłopaka, Alexa (Paul Dano), cierpiącego na zaburzenia psychiczne. Gdy rodziny uprowadzonych zaczynają się niecierpliwić, ojciec jednej z dziewczynek, niejaki Keller Dover (Hugh Jackman), postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.

Mam wrażenie, że twórcy "Labiryntu" byli dość mocno inspirowani najsłynniejszymi skandynawskimi kryminałami. Rzuca się to mocno w wielu elementach, począwszy od samego klimatu. Ten tworzony jest w dużej mierze przez umiejscowienie akcji w chłodniejszej strefie Stanów Zjednoczonych. Mrok, ponurość i pewnego rodzaju depresyjność tworzą świetną atmosferę przez cały seans.

Zdjęcia zaś świetnie podkręcają klimat tej produkcji. I choć trudno mówić o nich, iż są jakieś nadzwyczaj wybitne czy zapierające dech w piersiach, to po prostu spełniają bardzo dobrze swoją rolę. Podkreślają najważniejsze elementy, nie skupiają natomiast niepotrzebnie naszej uwagi na rzeczach mniej ważnych. To bardziej rzemieślnicza robota, aniżeli artyzm, ale za to zrobiona rękami niezłego rzemieślnika.

Fabuła również zdaje się być stworzona na modłę tworów chociażby Stiega Larssona. Co chwilę na sprawę zostaje rzucone nowe światło, które nawet jeśli ostatecznie nie jest całkowicie oderwane od reszty śledztwa, okazuje się nie być finalnym rozwiązaniem problemu. Nawet, gdy widzowi zdaje się prawie stuprocentowo, że to już koniec - daleko temu do prawdy. Mnóstwo ciekawych zwrotów akcji to jeden z największych atutów "Labiryntu".

Trudno byłoby nie wspomnieć o aktorach, choć tak naprawdę tutaj liczy się tylko dwójka - Hugh Jackman i Jake Gylenhaal. Obydwoje zrobili kapitalną robotę przy "Labiryncie" i całe szczęście, że udało się reżyserowi umiejętnie zrównoważyć ich ważność dla filmu. Ich postaci zostały napisane bardzo wyraziście, dzięki czemu łatwo zżyć się z obojgiem. W samą zaś jakość aktorstwa, trudno było w tym przypadku w ogóle powątpiewać.

"Labirynt" trwa aż dwie i pół godziny, a mimo tego nie można się przy nim nudzić. Nie dość, że fabuła mocno wciąga, to i jakość reszty aspektów filmu jest równie wysoka. No, może poza soundtrackiem, z którego dziś nie przypominam sobie choćby jednej nuty. A tego typu produkcje przecież aż proszą się o jakąś mocno zapadającą w pamięć ścieżkę dźwiękową.

Polecam "Labirynt" każdemu. To bardzo dobre kino z takiej kategorii, o którą - mam wrażenie - dość trudno. Uprzedzić jedynie należy, że niektóre momenty są dość mocno brutalne, co częścią ludzi na sali kinowej mocno wstrząsnęło. 

1 komentarz:

  1. Ciekawa recenzja, z pewnością wybiorę się na ten film do kina. Polecam filmy "Szatańskie tango" i "Underground".

    OdpowiedzUsuń