Jakiś czas zastanawiałem się na jaki film w tym tygodniu skoczyć do kina. Na tych dobrych produkcjach już byłem, sporą część w repertuarze stanowiły bajki, a reszta propozycji wydawała się po prostu gniotami. Zastanawiałem się chwilę jedynie nad "Riddickiem", ale stwierdziłem, że nie ma sensu na niego iść, skoro (niestety) nie widziałem jeszcze poprzednich części. Już miałem zdecydować się na pozostanie przy seansie w domu, kiedy przypomniałem sobie ważny fakt: w tym tygodniu premierę miała "Przeszłość", nowy film Asghara Farhadiego, twórcy oscarowego "Rozstania".
Trudno tak naprawdę zareklamować fabułę tej produkcji i jestem zdania, że najlepiej iść na niego, nic o scenariuszu nie wiedząc. Dla najbardziej dociekliwych jednak dopełnię formalności i streszczę główny motor napędowy początku filmu. Sprawa dotyczy związku niejakiego Ahmada (Ali Mosafa) oraz Marie (Bérénice Bejo), zakończonego nieformalnie parę lat przed wydarzeniami z "Przeszłości". Kobieta pragnie jednak oficjalnego rozwodu, dlatego mężczyzna wraca do Francji, by wypełnić jej zalecenie. Nic jednak nie jest takie proste, jak się może wydawać i Ahmad nieuchronnie trafia w wir problemów, związanych z Marie i jej rodziną.
Jakkolwiek skrót ten może wydawać się wręcz potężnie nudny, magia tkwi w dalszym poprowadzeniu fabuły. Na pierwszy rzut oka banalny scenariusz, w rękach Asghara Farhadiego rozkręca się i wchodzi na zupełnie inny poziom. I choć "Przeszłość" jest zdecydowanie dramatem, całość ogląda się w napięciu jak najlepsze filmy sensacyjne. Produkcja ta bowiem nie tylko wciąga, ale i zaskakuje niespodziewanymi zwrotami akcji, które otrzymujemy właściwie non stop od rozpoczęcia seansu. Prościutka historia szybko trafia na tor, jakiego widz nie spodziewa się aż do czasu wypełnienia się woli reżysera.
To co tworzy klimat "Przeszłości", to także pewien ukłon w stronę minimalizmu i artystycznego podejścia do kinematografii. Epatuje z tej produkcji wszędobylska poświata tworu niezależnego, ale poprzez kunszt twórców jest ona podana w profesjonalny sposób. Sporo tu statycznych ujęć, w wyrafinowany sposób przeciąganych, przez co nabierają one więcej naturalności. Problem polega jedynie na tym, że takie sceny mocno kontrastują z tymi żwawymi, przez co wypadają one w ogólnym rozrachunku gorzej np. od mistrzowsko wykonanego w tym aspekcie "Like Someone in Love". Dlatego chociażby ostatnią scenę "Przeszłości" uważam za zdecydowanie nazbyt wydłużoną i wręcz usypiającą.
Pochwalić należy natomiast aktorów. Wszyscy są naturalni i nawet dzieciaki grają tutaj profesjonalnie. Szczególnie ujęty zostałem sceną z niejaką Sabriną Ouazani, odgrywającą rolę pracującej na czarno ekspedientki w pralni. Jej tłumaczenie się w kawiarni dwójce bohaterów wypadło naprawdę efektownie i żywo, świetnie pasując do sytuacji, w jakiej zmieszana kobieta znajduje się w późniejszym etapie filmu.
"Przeszłość" to dobry film. Może nie wybitny, może nie na takim poziomie jak "Rozstanie" (obejrzyjcie koniecznie!), ale zdecydowanie wart uwagi. Nie zostałem nim natchniony, nie poczułem, że to nowa era kinematografii, ale po prostu miło mi się nowy twór Farhadiego oglądało. Nie jest to produkcja mainstreamowa, dlatego obejrzyjcie ją dopóki macie okazję i wciąż o niej pamiętacie.
MI też się podobało. Fajnie czasem zobaczyć coś innego, a osobiście uważam że dramaty i kostiumowe najlepiej nadają się jeśli chcemy przenieść się gdzieś indziej :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zgadzam się :)
Usuń