Nie ma mnie dla świata, czyli pierwsze wrażenia z GTA V

Mesjasz gier wideo nareszcie przyszedł do domów wyznawców. Nawet w Polsce wydarzenie to zdało się mieć ogromne znaczenie: mówiono o tym w radio, telewizji a nawet na portalach plotkarskich. Internet został dziś przejęty przez produkcję Rockstar. Zgrzeszyłbym więc, postanawiając nie pisać tego dnia o nowym "Grand Theft Auto". Oto więc jest - nie żadna recenzja, a kilka luźnych uwag na temat GTA V po dwóch godzinach grania.

Pierwsze pięć czy dziesięć minut, zupełnie nie pasuje do tego, co dostawaliśmy do tej pory w serii. Szczerze mówiąc, na samym początku myślałem sobie wręcz: "co to w ogóle, do jasnej cholery jest?". Wprowadzenie niezłe, ale zdecydowanie nie w klimacie Rockstar. Zostajemy rzuceni w sam środek akcji, kompletnie oderwani od kontekstu całej sytuacji. Gdzie to klasyczne intro? Gdzie powolne oprowadzanie nas po krainie, w której mamy spędzić tyle czasu? Gdzie to całe GTA?

Już zacząłem wieszać pierwsze psy na tej odsłonie, gdy dziwaczne wprowadzenie się zakończyło i dostaliśmy już bardziej klasyczne wejście w świat gry. Poczułem się jak w domu. Pomimo tego, że bohater nie jest znów przyjeżdżającym z daleka przybyszem i tak naprawdę jesteśmy od razu rzuceni na głęboką wodę, dostając do dyspozycji całą mapę po pierwszej misji. Bo przecież nasza postać już od dawna zna cały ten świat, więc nie ma sensu witać jej jako kogoś z nim nieobeznanego.

Czuć od początku, że to nie będzie takie GTA jak do tej pory. Piąta odslona wydaje się z jednej strony opcją przygotowaną dla osób znających każdy zakątek poprzednich części, ale z drugiej także czymś, w czym odnajdą się ludzie, mający dopiero zostać fanami serii Rockstar. Trudno tak naprawdę opisać o co chodzi - to trzeba po prostu poczuć na własnej skórze. Przygody Niko z "czwórki" może i były fenomenalne, ale to dopiero najnowsza odsłona zdaje się być prawdziwym current-genowym GTA. Bo w sporej części zrywa z tradycją i stawią na nowoczesność.

To tyle, jeśli chodzi o to, jak na razie zapatruję się na GTA V w kontekście całej serii. Warto jednak napomknąć jeszcze o paru rzeczach, które już teraz wpadły mi w pamięć. Po pierwsze - humor. Na razie tytuł ten zapowiada się na najzabawniejszą część serii Rockstar. Żarty występują hurtowo w dialogach, czy nawet zdaniach rzucanych przez przechodniów na ulicy, ale jest też mnóstwo humoru sytuacyjnego. Misję, w której jeden z bohaterów pali jointa, po czym zjawiają się przed nim atakujący go kosmici, mam już za sobą.

Świetną opcją jest także nowość w GTA, czyli zdarzenia losowe. Od czasu do czasu spotykamy się z sytuacją na mapie, w której możemy zainterweniować. Czasem będzie to możliwość powstrzymania złodzieja uciekającego z damską torebką, innym razem dwóch facetów rabujących sklep poprosi nas o podwózkę i pomoc w ucieczce przed policją. W tym momencie odrobinę zaspoileruję, zdradzając, iż jedną z tych postaci okazuje się Patrick McReary z czwartego GTA. Rockstar porzuca więc również niełączenie fabularne różnych części serii.

Modelowi jazdy bliżej do tego znanego z poprzedniej generacji niż do tego z "czwórki". Mnie to trochę razi, ale jestem chyba jedną z nielicznych osób, którym naprawdę podobało się kierowanie pojazdem przez Niko. Łatwiej jest więc jeździć, ale za to trudniej zwiać przed policją. Tu również bowiem Rockstar nawiązało do klasycznego podejścia. Szkoda, że nie pokombinowano trochę z systemami znanymi z GTA IV i "Chinatown Wars", ale dzięki temu gra się jednak trochę trudniej, co jest jak najbardziej pozytywne.

Grafika nie powala, ale jest porządnie. Ładniej niż ostatnio, choć nie ma według mnie aż tak dużych różnic w stosunku do "czwórki" jak niektórzy zapowiadali. Klimat zapowiada się wręcz fenomenalnie i już nie mogę się doczekać fanatycznego wkręcenia w ten tytuł. W mieście na głośnikach świetnie spisują się radia rapowe, a na obszarach niezabudowanych buja... wszystko. Bo tam jest po prostu pięknie. Mam wrażenie, że pozamiejskie wypady będą ogromną siłą "piątki", podobnie jak to miało miejsce w przypadku "San Andreas".

Warto było czekać z napięciem na pre-order? Tak. Warto było wierzyć, że pomimo tylu zmian, gra wciąż będzie świetna? Jak najbardziej! To moja aktualna opinia, po raptem dwóch godzinach gry. Znając jednak Rockstar, nie zmieni się ona, a dalej będzie tylko lepiej. 

Już prawie w pół do dwudziestej. Chyba czas wrócić do Los Santos.

2 komentarze:

  1. Wspaniały blog! Naprawdę duże gratulacje! Lekkie teksty,które łatwo się czyta i ciekawy język :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, bardzo mi miło słyszeć takie opinie! :)

      Usuń