Niedawno byłem na filmie o Stevie Jobsie i jeśli czytaliście recenzję, to zapewne pamiętacie, że miałem w planach zabranie się wreszcie za książkę o nim. Zrobiłem to i ciągle czytam. Czytam z samego rana, czytam po bieganiu, czytam po każdym posiłku, czytam robiąc kupę. Przed chwilą też skończyłem jeden rozdział i jeśli tak dalej pójdzie, to książkę skończę zanim ten wpis pojawi się na blogu.
Nie o samej biografii będzie dziś jednak mowa, bo na jej recenzję jeszcze przyjdzie stosowny czas. Postanowiłem napisać zamiast tego o samym Stevie Jobsie. Człowieku, który zainspirował wiele osób z różnorodnych dziedzin. Ludzie pokochali go za jego produkty, za bycie kapitalnym marketingowcem, za przemówienia, za pasję z jaką wszystko tworzył. Ja za to odnalazłem w Jobsie coś zupełnie innego. Coś, co wiele osób uznałoby za jego największą wadę. Steve był kurwą.
Nie w dosłownym znaczeniu tego słowa - co to, to nie. Jednak gdyby z Jobsem pracował jakiś rasowy Polak, na pewno nazwałby go w końcu kurwą. Albo śmieciem. Skurwysynem. Debilem. Ciotą. Chujem. Whatever. Najzabawniejsze jest to, że gdyby Steve też był Polakiem, odpowiedziałby w podobny sposób, ale z ironicznym uśmiechem na twarzy i spojrzeniem przekłuwającym oponenta na wylot.
Jobs był człowiekiem, który widział "zerojedynkowo". Albo ktoś był dla niego geniuszem, albo idiotą. Albo pokazywano mu rzecz godną umieszczenia w historii, albo totalne gówno. Wszyscy pracownicy go nienawidzili, ci sami go kochali. Pomiatał nimi, zachowywał się jak ktoś, kogo dziś dzieciarnia nazwałaby "hejterem", a oni i tak mieli do niego ogromny szacunek.
Ten facet miał gdzieś krytykę kierowaną wobec niego, a sam krytykował wszystko, co się dało. Co z tego, że ktoś nazwałby go tą nieszczęsną "kurwą", skoro on by się tym kompletnie nie przejął. Nie akceptował krytyki, żył w przekonaniu o swym geniuszu i byciu Wybrańcem. Powiecie, że to naiwne? Na próżno rzucacie te słowa, bo to właśnie Jobs został pokochany przez lud. I nawet jeśli jego obrażanie wszystkiego i wszystkich wychodziło mu czasem na złe, on szedł dalej i ostatecznie swojego wroga mógł po prostu rozgnieść.
Szczerze? Chciałbym być taki jak Jobs również i w tym przypadku. "Krytyka jest jak szampan w piątek #spływa po mnie". Tylko z tym atakowaniem innych chyba miałbym problem. Resztki sumienia mnie blokują. Sam już nie wiem, czy tego żałować, czy się z tego cieszyć. Arogancki? Bezczelny? Zarozumiały? Przecież to brzmi jak najcudowniejsze komplementy!
Był Żydem. Bajki o jego cudownym dojściu do tej kariery, można sobie wsadzić głęboko gdzieś. ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Twój komentarz to jedna wielka ironia :)
UsuńWierz nadal w te piękne historyjki. Stek bzdur zmyślony przez innych...
OdpowiedzUsuńOczywiście antysemitą nie jestem, lecz jego dojście do sukcesu wcale uczciwe być nie musiało.
Druga sprawa, że nie zmarł na raka a wykończyło go AIDS. Taka informacja pojawiła się kiedyś na WikiLeaks, na to źródło się powołuje. ;)
Nieee, wcale nie jesteś antysemitą, podważając jego "cudowne dojście do kariery" wyłącznie argumentem, że "był Żydem" ;) I niby dlaczego jego sukces nie mógł być uczciwy? Bo każdy bogaty na pewno jest złodziejem, lewakiem i kimś tam jeszcze?
UsuńZabawne jest to, że na samym WikiLeaks informują o dużej szansie, iż te "dowody" mogą być podrobione. Ale przecież najlepiej wszędzie szukać spisków :)
jak najbardziej z ryja żyd
OdpowiedzUsuń