Kronika ptaka nakręcacza

I znów w me ręce trafiła książka Harukiego Murakamiego. Gdy tak patrzę na daty opublikowania na blogu recenzji innych jego dzieł, dochodzę do wniosku, że do tej nietypowej literatury wracam regularnie, co mnie bardzo cieszy. Tym razem mam za sobą stoczoną batalię z jego zdaje się najdłuższą powieścią, zatytułowaną "Kronika ptaka nakręcacza". Całość zakończyłem jednak odwrotnie proporcjonalnie do liczby stron, bo w raptem tydzień. To jak się spisał Murakami tym razem?

Fabuła powieści zaczyna się od... zniknięcia kota. Zwierzę pewnego dnia po prostu nie wróciło do domu bezrobotnego Toru Okady i jego małżonki. Nietypowe zniknięcie to jednak dopiero zalążek niesamowitych sytuacji, jakie wydarzą się w życiu głównego bohatera. "Kronika" to historia zmiany jego zwyczajnego w życia w coś wręcz nadprzyrodzonego. Od spotkań z nietypowymi osobami, przez kompletną przemianę psychiczną, aż po tak pokręcone akcje, że nad głową co chwilę będzie się Wam pojawiać komiksowy dymek z wielkim "WTF?!".

W "Kronice ptaka nakręcacza" bowiem mnóstwo jest tego, za co Murakamiego uwielbiam najmocniej - absurdu. Absurdalne są same postaci, sytuacje w jakich się one znajdują, a także rzeczy, które im się przydarzają. I choć cały ten stan dostrzegamy w lekkiej wersji już od samego początku, to w pewnym momencie zaczyna on nabierać poziomu godnego najbardziej dziwacznych historii Japończyka. Można całość łykać albo w dosłownym znaczeniu, albo bawiąc się metaforami. Każde podejście zapewnia bowiem frajdę na wysokim poziomie. 

Miałem teraz napisać, iż mam wrażenie ogromnego podobieństwa klimatu z "Kroniki" do tego znanego z "Twin Peaks", choć prawdopodobnie nie ma ku potwierdzeniu tej tezy oficjalnych przesłanek. Postanowiłem jednak szybko wygooglować odpowiednią frazę i okazało się, iż coś w tym wszystkim jednak jest. Jak bowiem wyczytałem, Murakami rzeczywiście był w pewien sposób zainspirowany kultowym serialem podczas pisania książki. Ile w tym prawdy? Trudno powiedzieć, jednak podobieństwa rzeczywiście istnieją. Oniryzm i metafizyka to tylko te najbardziej oczywiste opcje.

Murakami w "Kronikach" pokazuje również ponownie swoją moc do wciągania czytelnika w każde zapisane przez niego słowo. Część rozdziałów bowiem to historie na pierwszy rzut oka kompletnie niezwiązane z historią głównego bohatera. Nie dziwcie się więc, gdy nagle przez kilkadziesiąt stron wałkowana będzie przygoda pewnego japońskiego żołnierza podczas drugiej wojny światowej. I nawet jeśli powiecie sobie "o nie..." tuż na początku tej historyjki, zapewniam to, że powtórzycie ten zwrot również i na jej końcu. Bo na pozór niepotrzebna opowieść łatwo wciągnie Was, tak samo jak i reszta powieści.

"Kronika ptaka nakręcacza" to kolejna dostawa wyśmienitych historii prosto od człowieka, który dla wielu już teraz jest symbolem japońskiej literatury. Wciąż nie jest to kandydat, który zastąpiłby na moim podium "Przygodę z owcą" i "Kafkę nad morzem", co nie zmienia faktu, że to pozycja zdecydowanie warta sprawdzenia. Murakami w postaci najlepszej, bo tej absurdalnej - czego chcieć więcej?

2 komentarze:

  1. Moja ulubiona książka mojego ulubionego autora. Ulubiona na równi z "Kafką nad morzem" i "Tańcz, tańcz, tańcz", ale "Przygoda z owcą" jakoś mi tak nie skradła serca, czuć jednak, że to początki Murakamiego i dopiero w kolejnych powieściach rozkręcił swój styl.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Tańcz, tańcz, tańcz" również powinno niedługo trafić do mnie, mam nadzieję, że się nie zawiodę :) Mi "Przygoda z owcą" się strasznie podobała, nasycenie abstrakcji było na fenomenalnie wysokim poziomie.

      Usuń