Gdy pewnego dnia dostałem maila z propozycją zrecenzowania "Czasu żniw", nie do końca byłem pewien, czy ofertę przyjąć. Z jednej strony opis zapowiadał coś ciekawego, z drugiej zaś przypominał mi on wiele innych przykładów kiepskiego, młodzieżowego fantasy. Zdecydowałem się jednak przygarnąć książkę i zrecenzować ją dla Was jeszcze przed premierą. Jaki jest ostateczny wyrok?
Akcja książki umiejscowiona jest w roku 2059, w Londynie, przemienionym w metropolię zwaną Sajonem. Powstała ona, by umiejętnie oddzielać od zwykłych ludzi tych, którzy posiadają umiejętności związane z jasnowidzeniem. Do wyklętych należy także główna bohaterka, niejaka Page, członkini tamtejszego Syndykatu. Pewnego dnia zostaje ona zaatakowana przez władze i zabrana do umieszczonej na terenie Oksfordu kolonii karnej.
Na samym początku mej przygody z "Czasem żniw", utwierdzałem się jedynie w swych wątpliwościach. Książka nie zapowiadała się na nic nadzwyczaj ciekawego, a jedynie kolejny przykład młodzieżowego fantasy od niewyrobionej, młodej pisarki. W głowie zaczynałem mieć powoli ułożoną recenzję pełną krytyki. Był tylko jeden "problem"...
Tego typu książki - czego by o nich nie powiedzieć - często najzwyczajniej w świecie wciągają. Tak jest i w tym przypadku. Choć do sporej ilości rzeczy mogę się przyczepić, to mimo wszystko chciałem poznać dalsze losy Page i jej znajomych. Dzieje się tak z powodu prostego, nieskomplikowanego podania fabuły. Błahostka nie może odwrócić naszej uwagi, bo w "Czasie żniw" cały czas coś się dzieje. Nie ma miejsca na przemyślenia - liczy się akcja.
Z jednej strony to dobrze (bo książka broni się swoją umiejętnością wciągnięcia czytelnika), z drugiej źle, bo potęguje to wrażenie niewyróżniania się tego tytułu od reszty podobnej literatury. Oczywiście, jest kilka ciekawych motywów, które na pierwszy rzut oka z uznaniem zachwalamy. Gdy jednak usiądzie się nad nimi na dłużej, odkrywa się, iż są to tak naprawdę elementy zaczerpnięte z wielu innych utworów.
Przez większą część powieści byłem zadowolony z faktu, że w jednym konkretnym aspekcie autorka nie poszła za resztą jej podobnych. Mowa oczywiście o wątku miłosnym. Nie żebym miał coś do ich ogółu, są przecież naprawdę dobre motywy tego typu w literaturze. Problematyczne są one natomiast w przypadku młodzieżowego fantasy. W przytłaczającej większości miłość w takich książkach jest do bólu infantylna i nudna. Niestety, ostatecznie również i w "Czasie żniw" dostajemy porcję płaczków i "ekscytujących" doznań erotycznych rodem ze "Zmierzchu". Szkoda, bo bez tego całość wypadłaby, moim zdaniem, zdecydowanie lepiej
Dziwnie się trochę czuję oceniając ten tytuł, bo wiem, że to po prostu nie jest typ literatury dla mnie. Jeśli jesteś facetem - raczej sobie odpuść. Jeśli jesteś kobietą, to istnieje jakaś szansa, iż "Czas żniw" Ci się spodoba. Jeśli natomiast jesteś kilkunastoletnią dziewczyną, to mamy wysokie prawdopodobieństwo narodzenia się u Ciebie ogromnej fascynacji wobec tego tytułu.
Wniosek? Masz siostrę/kuzynkę/chrześniaczkę w gimnazjum? Po listopadowej premierze kup jej na prezent "Czas żniw". A jeśli znajdziesz kilka dni luźniejszych przed tym, jak upominek jej podarujesz, może najpierw sam(a) daj się porwać w tę - nota bene - wciągającą historyjkę.
PS. Książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo SQN, za co serdecznie dziękuję.
Książkę z taką okładką znajdziecie w sklepach w listopadzie. Trochę szkoda, bo wersja recenzencka dostała o wiele lepszą, minimalistyczną oprawę. |
0 komentarze: