Parę lat temu wyszła taka gra o niezbyt wiele mówiącej nazwie, "Mirror's Edge". Kiedyś już bazowałem na niej pisząc jeden z postów na bloga, ale dotyczył on właściwie tylko świata wirtualnej rozrywki. Jeśli ten Was nie interesuje, nie martwcie się - dziś gra posłuży jedynie za tło do tematu. Gotowi? No to lecimy!
Wspomniane już "Mirror's Edge" charakteryzowało się swoim wyjątkowo nietypowym podejściem do rozgrywki. Można powiedzieć, że była to taka platformówka z widokiem z oczu bohatera (czy raczej - w tym konkretnym przypadku - bohaterki). Skakanie, bieganie i cała reszta tego typu spraw. Nie było to jednak coś przypominającego udziwnione przygody Mario, a rzecz zdecydowanie bliższa realizmowi. Dlaczego?
Bo wszelakie ruchy postaci opierały się na parkourze i freerunningu. Jeśli jakimś cudem nie wiecie, co oznacza którekolwiek z tych pojęć, krótko i w laicki sposób opowiem "o co kaman". Podstawą tych aktywności fizycznych zdaje się być bieganie w dość nietypowych miejscach. Odłożyć na bok należy proste dróżki w parkach, ulice czy pola. Zamiast tego znaleźć należy trasę naszpikowaną wszelkiego rodzaju przeszkodami, najlepiej taką gdzieś nad poziomem miejsc zaludnionych przez zwykłych pieszych. Zgadza się, dachy brzmią perfekcyjnie.
Czym więc różni się parkour od freerunningu? To pierwsze stawia na przebrnięcie przez trasę w jak najprostszy i najszybszy sposób. Nie ma miejsca na żadne magiczne sztuczki i wygibasy "pod publiczkę". Freerunnerzy z kolei działają na przekór fanom parkouru i uwielbiają wszelakie tricki podczas biegu. "Technika i różnorodność ponad prostotę", brzmi jak całkiem dobre hasło dla tej grupy.
"Mirror's Edge" łączyło elementy zarówno parkouru, jak i freerunningu i do dziś uważam tę grę za jedną z najlepszych ostatnich lat. Swego czasu zadziałała na mnie tak silnie, że naprawdę miałem ochotę wyjść na dwór, pojechać do jakiegoś miasta z wieloma blokami obok siebie i skakać po tamtejszych dachach. Może dobrze, iż byłem wtedy większym leniem niż teraz, bo kto wie, czy ze swoją ówczesną formą nie spadłbym przy pierwszym lepszym skoku.
Ale dziś to pragnienie nagle do mnie wróciło. Czy tak kompletnie bez powodu? No nie do końca. Żeby zrozumieć dokładnie, o co chodzi, obejrzyjcie poniższy filmik.
Jeśli nie graliście w "Mirror's Edge", to już tłumaczę - tak właśnie mniej więcej wygląda rozgrywka w tym tytule. Fani zajmujący się na co dzień parkourem i freerunningiem postanowili stworzyć właśnie ten materiał, nawet muzycznie nawiązujący do tej magicznej produkcji. Tylko wiecie, to już nie jest gra. Oni robią to na serio, prawie dokładnie tak jak dziewczyna z telewizora. Jak dla mnie wygląda to po prostu... super.
Zwykłe bieganie jest świetne, daje cholerną masę radości i energii, o czym pewnie jeszcze raz na tym blogu przeczytacie. Ale człowiek z tego filmiku robi to wszystko NA CHOLERNYCH DACHACH. Nie wiem, który raz już to oglądam, lecz za każdym razem na mojej twarzy widnieje wielkie "wow". By przekonać się, czy to naprawdę prawdziwe wideo, odpaliłem inne materiały z tego youtubowego kanału. I oni ciągle skaczą i biegają po pieprzonych dachach.
Chcę być tacy jak oni! Domyślam się, że fakt biegania przeze mnie kilka razy w tygodniu nie oznacza od razu, iż byłbym świetnym parkourowcem, ale to jest jedna z tych rzeczy, których ewidentnie w życiu chcę spróbować. Nie wiem kiedy, może za rok, może za dwa, ale obiecuję sobie: hej, Mikołaj, zrobisz to, zuchu! A wtedy na pewno przeczytacie o tym na blogu. Albo wcześniej zobaczycie mnie skaczącego po dachach w Waszym mieście.
Źródło: Flickr.com |
Nie parkurowiec a tracer.
OdpowiedzUsuńSam kiedyś latałem, przydatna rzecz i uwierz, jeżeli nauczysz się już jakichś podstawowych technik to przyda Ci się to na całe życie. Nawet jeśli przestaniesz czynnie "biegać".
Masz rację, zapomniałem, że mówi się na nich inaczej.
UsuńI dzięki za motywację, mam teraz jeszcze większą ochotę wyskoczyć na takie "bieganie" :)
bądź z francuskiego: traceur
OdpowiedzUsuń