Kiedyś miałem się za ultraromantyka. Wiecie, takiego prawdziwego Wertera XXI wieku. Do dziś nie jestem pewien, czy bardziej idiotyczne od faktu naciąganego uważania się za takowego, byłoby autentyczne hołdowanie romantycznej postawie. Na szczęście rozterki tego typu już są za mną, bo życie uczy nie tylko - no cóż - życia, ale i umiejętności coraz lepszego ogarniania własnego charakteru.
Kiedy zrozumiałem, że nie jestem romantykiem? Gdy zaczęła mnie przerażać słodycz niektórych związków. Te wieczne przytulaski, czułe słówka, fanatyczne spacery we dwójkę po łąkach przykrytych poranną rosą... Aż się rozmarzyłem. Ktoś powie: "ej, ale to jest przecież normalny związek". No cóż, Drogi Czytelniku, nie do końca.
Jest jedna cholerna rzecz, której brakuje u przesłodzonych par - dystansu. Sarkazmu. Ironii. Wszystkich tych cudownych elementów, ubóstwianych przeze mnie na każdym kroku. Gdy boisz się trochę pośmiać w takim stylu przy swoim partnerze, to znaczy, że Twój związek jest do bólu przelukrowany. Ja, cytując klasyczny internetowy żargon, w takim momencie "rzygam tęczą".
Leżenie z dziewczyną i wzajemne wtulanie się w siebie jest spoko. Pocałunki na dobranoc są spoko. Chodzenie za rękę i rozmawianie na wszystkie możliwe tematy jest spoko. Przekomarzanie się pełne ironii też.
- Ech, jestem głodna, chyba pójdę coś zjeść...
- Chcesz być jeszcze grubsza?!
Drogi mężczyzno, jeśli spotkałeś się kiedyś w podobnej sytuacji, z Twoich ust i wyrazu twarzy biła ironia, a partnerka mimo tego się obraziła - masz przerąbane. Jeśli jednak dziewoja jest normalna i wyczuła żartobliwy ton, rzucając się na Ciebie w pseudoagresywnym zrywie z pięściami gotowymi do ataku i okrzykiem "o Ty gnido" na ustach - gratulacje. Znalazłeś sobie prawdopodobnie porządną niewiastę, niebędącą ani głupią pizdą, ani przelukrowaną romantyczką.
Kiedyś spotkałem się z opinią, że tego typu zachowanie jest okazywaniem "braku szacunku" do partnera. Odwróciłem głowę i poszedłem pogadać z kimś innym. Tak określić można nazywanie własnej dziewczyny "grubasem" w negatywnym znaczeniu, a nie robienie tego, gdy jednocześnie na twarzy obu partnerów pojawia się porozumiewawcze spojrzenie. Jak dobrze sobie wszystko wypracujecie, to nawet rzucanie "kurwami" i "chujami" może stać się przyjemną odskocznią od lukrowanego świata.
Czasem myślę, że może to ja jestem jakiś nienormalny z tym swoim "antysłodkim" poglądem. A potem spotykam dziewczynę, która to wszystko rozumie i sama bierze się za tę grę pełną ironizowania. Zaś w duszy mam wrażenie, że to jest nawet lepsze niż te wszystkie romantyczne postulaty. Bo często więcej uczucia w takim nietypowym żartowaniu z siebie, niż w byciu papużkami nierozłączkami.
Źródło: Flickr.com |
Propsuję taką postawę i sam jestem jej zwolennikiem, a dla tych słodkich par zawsze mam w zanadrzu cytat z Mesa "Tym jesteśmy mądrzejsi im więcej znamy, więc powstrzymuję wymiot na widok zakochanych".
OdpowiedzUsuń