W imię

Gdy pierwszy raz zobaczyłem w kinie trailer "W imię", od razu zostałem przezeń zaintrygowany. Wydawało mi się, że może on być kolejnym niezłym, współczesnym filmem polskim. W przeciwieństwie do "Imagine", tutaj mieliśmy jednak dostać również rodzimych aktorów. Gdy po jakimś czasie dowiedziałem się, że produkcja ta porusza temat homoseksualizmu, zadziwiłem się nieco i zmieszałem. Trailer bowiem nic takiego wprost nie zapowiadał. Mimo tego postanowiłem zaryzykować. Czy było warto?


Film opowiada historię Adama (Andrzej Chyra), księdza sprawującego urząd w wiejskiej parafii. Pod jego opieką jest między innymi swoisty obóz dla chłopaków z poprawczaka. Zaczyna się z nimi trzymać Dynia (Mateusz Kościuszkiewicz), lokalny outsider. Po pewnym czasie na światło dzienne zaczynają wypływać problemy z homoseksualizmem u niektórych postaci, w tym samego głównego bohatera.

Bałem się, że tytuł ten będzie czymś w rodzaju tzw. "homopropagandy" - na szczęście stało się inaczej. "W imię" porusza problem nietypowej orientacji seksualnej, jednak ukazuje również wypieranie się i stanie w opozycji do niej. Nie wszystko kończy się tu dobrze i historia ta na pewno nie jest romantyczną sielanką. Sam ksiądz zaś to nie ot tak zwyczajny gej, a raczej człowiek z problemami, które trudno mu pogodzić w życiu.

Niewątpliwie sama tematyka będzie stanowiła dla wielu osób podstawę ku dokonaniu decyzji, czy do kina na "W imię" iść, czy też nie. Sam scenariusz - nie biorąc pod uwagę nawet problemu homoseksualizmu - uznaję osobiście za bardzo dobry, nie tylko jak na polskie, ale i światowe warunki kina ambitnego. Niewątpliwie jednak w tym przypadku nadzwyczaj mocno warto również ukazać inne atuty tego nietypowego tytułu.

Po pierwsze, świetne zdjęcia. W polskich filmach kadry są do bólu nudne i powtarzalne, tu zaś wreszcie widać krok w przód. Ciekawe ujęcia, bardzo dobrze wykorzystane sceny z luźno poruszającą się kamerą, genialnie dobrane miejscówki. Zapewne nawet w scenie seksu profesjonaliści odnaleźliby coś ciekawego. Mnie jednak odtrąca pokaz homoseksualizmu, jakkolwiek artystyczny by nie był, dlatego postanowiłem się podczas tej krótkiej chwili dyskretnie odwrócić wzrok od ekranu.

Nie sposób nie wspomnieć również o fantastycznej grze aktorskiej. Panu Chyrze zdecydowanie należą się te wszystkie nagrody, które otrzymał. Nie chodzi tu o samą odwagę, by podjąć się takiej roli, ale również i poziom, z jakim aktor ją zagrał. Chyra totalnie wcielił się w swoją postać, stając się tylko i wyłącznie nią podczas seansu. Teraz już wiem, że jeśli miałbym szukać świetnych polskich aktorów, to postawiłbym na samym początku właśnie na pana Andrzeja.

Również i reszta aktorów spisała się na medal. Kościuszkiewicz odegrał outsidera mistrzowsko, a chociażby Maja Ostaszewska stała się na te kilka scen świetnym ujęciem zagubionej, głupkowatej dziewczyny ze wsi. Coś łapie nawet w postaciach tych chłopaków z poprawczaka. Zagranych tak prawdziwie, że nie zdziwiłoby mnie, gdyby ich odtwórcy rzeczywiście pochodzili z patologicznych rodzin i kilka lat przesiedzieli w jakimś zakładzie.

Nie odbieram "W imię" jako "pokazania tego, co dzieje się za murami kościołów". Nawet jeśli to było zamysłem twórców, nie odczuwam tego w ten sposób. Na jakikolwiek konkretny problem większej grupy księży wskazuje jedynie ostatnia scena. Poza tym to jednak opowieść po prostu o problemach, w szczególności głównego bohatera. Ten film wcale nie musiałby być o homoseksualizmie, by być dobrym. Warto na niego spojrzeć, nawet jeśli Wy też - tak jak ja - trzymacie się raczej z daleka od tematów gejów czy lesbijek.

0 komentarze: