Raperzy czytają #36 - Tomb

Dziś gość nietypowy, bo posiadający zarówno sporą grupę fanów, jak i tych, którzy krytykują każdy jego kawałek. Tomb nie ukrywa swoich inspiracji newschoolem wprost ze Stanów, zdecydowanie skupiając się na tworzeniu rapu w tym nurcie. W większości jego tracki wypuszczane są luzem, choć aktualnie trwają prace nad pierwszym solowym projektem na legalu, który ma zostać wydany przez Stoprocent. Tomb jest również znany ze swojej współpracy z Solarem i Białasem. Przez pewien czas pracował nawet z nimi nad - nieukończonym ostatecznie - wspólnym krążkiem.

Co zaś Tomb ma do powiedzenia w kwestiach literackich? 

Zacząłem czytać książki już jako dzieciak, ponieważ mama kazała mi czytać Biblię, którą mozolnie każdego dnia jebałem strona po stronie, aż się nie skończyła. Na szczęście nie zniechęciło mnie to do czytania, wręcz zmotywowało do tego, żeby znaleźć coś ciekawego dla siebie. Zacząłem czytać i jak na wtedy, to poszło tego całkiem sporo (oczywiście nie licząc lektur szkolnych, z którymi nigdy nie miałem większych problemów, większość przeczytałem i nie żałuję). 

Zacząłem w miarę wcześnie, także pierwsze książki, po które sięgnąłem sam z siebie, nie były specjalnie dojrzałe, ale na tamten czas chłonąłem je jedna za drugą. Mowa o tematyce fantasy, przeczytałem większość przełożonych na język polski książek R.A. Salvatore i Tolkiena, w międzyczasie serię "Harry’ego Pottera" (a co!), potem parę książek Lema, ale chyba byłem jeszcze wtedy za młody, żeby czerpać pełną przyjemność z czytania jego książek. Chciałem zmienić autora i zacząłem czytać „Wiedźmina” Sapkowskiego i albo wyrosłem z tej tematyki, albo zacząłem od zbyt dobrych książek, ale to już nie było to. 

Stwierdziłem, że czas porzucić fantasy i zacząłem czytać już poważniejsze rzeczy, m.in.: „Buszujący w zbożu”, „My, dzieci z dworca ZOO”, „Przeminęło z wiatrem”, „Lolita”, „Kod Da Vinci”, „Diuna”, „Bastion”, „Zielona Mila”, „Milion małych kawałków”. Pierwsze z brzegu, które mi się przypomniały. Jak widać trochę się gubiłem, nie potrafiłem odnaleźć swojego gatunku, raczej czytałem to co „należy znać”. Porwałem się nawet na „Fear and Loathing in Las Vegas” po angielsku, bo chyba do dziś nie ma przekładu, całkiem zgrabnie poszło. Póki mieszkałem z mamą, to podkradałem jej nawet jakieś kryminały Agaty Christie, Cobena i chyba Browna, o ile dobrze pamiętam. Raz nawet Harlequina dziabnąłem, masakra. 

Następnie jakoś od słowa do słowa trafiłem na Puzo i „Ojca Chrzestnego”, i poleciałem w temat doszczętnie. „Ojciec Chrzestny”, „Omerta” i „Sycylijczyk” zrobiły na mnie największe wrażenie. Przeczytałem trochę Łysiaka, m.in. „Ostatnia kohorta”, „Najgorszy”, ale i tak najbardziej wstrząsnął mną „Lider”. Następnie w rozmowie o Łysiaku, ktoś polecił mi Bukowskiego i pierwsze co wpadło mi w ręce, to „Kobiety”. I oszalałem. Kupowałem, wypożyczałem, aż nie przeczytałem prawie wszystkiego co wydał ten geniusz. Zgrało się to jakoś z emisją „Californication” i w to też popłynąłem, ale tu nie o tym ;) Mogę jeszcze polecić trylogię Stiega Larssona, całkiem zjadliwe.

Pominąłem pełno tytułów, tekst jest mało opiniotwórczy, bo właściwie tylko nakreśliłem mniej więcej co mi wpadło w łapy, ale niech tak będzie. Teraz wracam nadrabiać Łysiaka i muszę się wziąć za rozprawy greckich filozofów, bo od dawien dawna to za mną chodzi. Elo.

PS. Jeśli podoba Ci się akcja "Raperzy czytają", zalajkuj facebookowy fanpage bloga, by być na bieżąco z jej następnymi odcinkami oraz resztą notek.

2 komentarze:

  1. Jest przekład Fear and Loathing in Las Vegas. Tylko nie z nazwą filmu (Las Vegas Parano) tylko normalnie Lęk i Odraza w Las Vegas.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakbym czytała własną wypowiedź :P

    OdpowiedzUsuń