Like Someone in Love

Lubię od czasu do czasu obejrzeć film, którego nie kojarzy przeciętny Kowalski. Odpalam portale filmowe, wyszukuje coś nadzwyczaj "dziwnego" i pytam o opinię znajomych. Jeśli żaden z nich tworu nie kojarzy, znaczy to, że dobrze wybrałem. Na "Like Someone in Love" trafiłem przeglądając nominacje do któregoś z ostatnich festiwali w Cannes. I pędem postanowiłem obejrzeć całość.

Jedną z rzeczy, która przyciągnęła mnie do tego filmu, było osadzenie historii w Japonii. Stali czytelnicy wiedzą, że państwo to wręcz ubóstwiam. Jak się jednak okazało już w trakcie i po seansie, nie jest to jedyny aspekt, dla którego "Like Someone in Love" warto obejrzeć. 
Scenariusz opowiada historię niejakiej Akiko, młodej prostytutki z Tokio. Ukrywa ona swą "posadę" przed zazdrosnym o wszystko chłopakiem, niejakim Noriakim. Dziewczyna pewnego wieczoru otrzymuje nietypowe zadanie, trafia bowiem do domu dziwacznego staruszka, który okazuje się poszukiwać raczej hostessy (w znaczeniu japońskim), aniżeli dziwki. Cała akcja filmu, co ciekawe, nie przekracza czasowo nawet 24 godzin. Historia rozpoczyna się bowiem w środku nocy, a kończy w okolicach popołudniowych. 

Z tym ostatnim aspektem fabularnym łączy się nietypowe podejście reżysera do filmu. W prawie dwugodzinnym seansie znajduje się bowiem większość czynności wykonywanych przez bohaterów. Czasem trudno jest nawet wyróżnić konkretne sceny, bo wszystko dzieje się po prostu wręcz nieprzerwanie. Dla przykładu, jeden z dialogów trwał tak długo, że w tym czasie bohaterka zdążyła napisać egzamin. Na szczęście, nie spowodowało to wcale rozciągnięcia się scen i pojawienia się fragmentów przynudzających. Całość dzieje się tak płynnie, że te dwie godziny wcale nie są aż tak odczuwalne.

"Like Someone in Love" to też ogromna porcja pozytywnego vibe'u wypływającego z ekranu. Nie mówię tu tylko o fragmentach humorystycznych, które rzeczywiście doprowadzają do szczerego uśmiechu, ale i całości w ogóle. Film ten ma w sobie nietypowy, wspaniały klimat, w dużej mierze tworzony przez postać staruszka. Niektórzy powiedzą, że został on mocno zniszczony przez końcówkę, ale ten nagły obrót wszystkiego o 180 stopni jest dla mnie raczej ukazaniem ciekawego kunsztu reżyserskiego.

Recenzowana dziś produkcja to trochę taka pocztówka z Tokio. Ale nie tego turystycznego, nowoczesnego miasta. To raczej takie wspomnienie o miejskiej legendzie czy innym niecodziennym przypadku w, na pierwszy rzut oka, zwyczajnym życiu głównych bohaterów. Pewnie nie jest to twór dla każdego, w szczególności przez swoją nietypową narrację, ale nie widzę możliwości, żeby ten film chociaż w drobnym stopniu nie sprowadził na twarz widza uśmiechu. "Like Someone in Love" pokazem geniuszu może nie jest, ale obejrzeć to to warto.

0 komentarze: