Dzisiejszy gość "Raperzy czytają" jest artystą dość nietypowym. Na swoim koncie posiada bowiem właściwie raptem jeden studyjny, solowy utwór - "So Amazing". Również i featuringów z jego strony nie uświadczymy zbyt dużo. Wśród nich znajdziemy jednak między innymi dogrywkę na track z ostatniej składanki Alohy czy nietypową "zwrotkę" z pierwszego mixtape'u Gospela. Muflon bowiem znany jest szczególnie ze swoich udziałów w bitwach freestyle'owych. Jest on jednym z najsłynniejszych i najlepszych reprezentantów polskiej sceny wolnostylowej. Jak jednak zostało ostatnio podane do wiadomości - Muflon ma zamiar nagrać wreszcie solową płytę. Zostanie ona wydana przez Alohę jeszcze w tym roku.
A co dzisiejszy gość ma do powiedzenia w kwestii literatury?
Zważywszy na to, że niedawno zakończyłem długą przygodę z bezlitosną w swojej depresyjności prozą Houellebecqa (jakieś dwa czy trzy lata temu dostałem od siostry na urodziny "Mapę i terytorium", a potem już poszło wszystko po kolei), wieńcząc ją pełną erudycyjnych smaczków wymianą listów między owym pisarzem i Bernardem-Henry Levy, to naturalnym i aktualnym wyborem byłoby napisanie parę słów właśnie o tym autorze. Ale widziałem, że w dziewiątym odcinku "Raperzy czytają" wyprzedził mnie Junes, więc odpuszczę sobie ten wątek. Może tylko taka uwaga, że ja chyba wyżej od "Cząstek elementarnych" postawiłbym "Platformę".
Jeśli miałbym wskazać książkę, której należy przyznać główną nagrodę w prestiżowej kategorii "najmocniejsze rycie beretu", to postawiłbym na "Łaskawe" Jonathana Littlla. Przeczytałem ją ładnych parę lat temu, ale do dziś chyba nie zetknąłem się z książką, która zrobiłaby na mnie równie duże wrażenie, tak na płaszczyźnie intelektualnej, jak i emocjonalnej.
Ogólnie lubię czytać literaturę, która jest osadzona w warunkach społecznego ekstremum, więc spora część książek, które wspominam jako fascynujące, toczy się w czasach II Wojny Światowej. Tak jest też z "Łaskawymi". W skrócie: powieść ta to fikcyjne wspomnienia niezwykle inteligentnego byłego SS-mana (piastującego różnego rodzaju stanowiska w machinie Holocaustu), któremu udało się uniknąć kary po zakończeniu wojny.
Dobrze poprowadzona narracja i solidny kawał historycznej wiedzy, ale przede wszystkim brutalny traktat o wszystkich odcieniach zła.
Z chęcią przeczytałbym to jeszcze raz i sprawdził czy za drugim razem klepie równie mocno, ale to naprawdę gruba kniga i trochę szkoda mi czasu na tak długą powtórkę.
Wypadałoby też przy tej okazji wspomnieć jakieś polskie nazwiska, bo cenię naszą literaturę z wielu powodów. Choćby z takiego, że to jedyna, którą czytam w oryginale, więc też jedyna, w której mam styczność ze słowami, które rzeczywiście dobierał i zestawiał autor.
Ostatnio odświeżyłem sobie opowiadania Janusza Głowackiego zawarte w zbiorze "Sonia, która za dużo chciała", co przypomniało mi, że np. takie "Polowanie na muchy" czy
"Kuszenie Czesława Pałka", to świetne rzeczy. W ogóle bardzo sobie chwalę tego autora i jego gorzkie poczucie humoru, a lektura "Z głowy" to jedna z większych czytelniczych przyjemności, jaka mnie spotkała.
A jeśli chodzi o polskich klasyków, to jestem dużym fanem szykownego stylu jakim operował Jarosław Iwaszkiewicz. "Panny z Wilka", "Brzezina" i "Kochankowie z Marony" -
rzeczy wielkie w swojej subtelności. Wiem, że miało nie być rzucania tytułami, ale wydaje mi się, że publiczne recenzowanie Iwaszkiewicza z pozycji moich nikłych kompetencji to już byłby objaw bezwstydności.
0 komentarze: