Jeszcze w styczniu bieżącego roku pisałem na blogu o zapowiadanym wtedy swoistym audiocomicu "The Walking Dead". Trzymałem wówczas mocno kciuki za ten projekt i wyczekiwałem jego premiery. Ta odbyła się wreszcie bodajże w marcu, mowa jednak jedynie o wersji cyfrowej. Jako, że osobiście lubię mieć takie płyty na półkach, postanowiłem czekać na premierę sklepową. Wreszcie odbyła się i ona, dzięki czemu w moich słuchawkach znów zagościło słuchowisko. Po odsłuchaniu całości, czas na jej recenzję.
Z doświadczenia wiem, że pomimo tego, iż serial "The Walking Dead" stał się ogromnym sukcesem, nie wszyscy wiedzą, o co w tej serii dokładnie chodzi. Pozwolę więc sobie krótko zajawić fabułę. Policjant Rick budzi się ze śpiączki w opuszczonym szpitalu. Okazuje się, że na świecie zapanowała epidemia zombie i rzadko natrafić można na prawdziwego człowieka. Wyrusza on więc poszukiwanie żony i syna, którzy, jak przypuszcza nasz bohater, wybrali się do Atlanty. Nie będzie wielkim spoilerem, jeśli zdradzę, że bodajże już w trzecim rozdziale facet odnajduje swoją rodzinkę, będącą pod opieką większej grupy. A potem jest walka o przetrwanie, zmienianie miejsca pobytu i cała reszta tego typu bajerów.
Jeśli nie znacie komiksu (mi np. niestety wciąż nie udało się go przeczytać, ale mam to zamiar nadrobić), ale macie za sobą dotychczasowe serialowe przygody Ricka i spółki, to musicie pamiętać, że recenzowany audiocomic bazuje właśnie na tym pierwszym. Tym samym, jest naprawdę sporo rzeczy, które różnią się od tych zaprezentowanych w telewizyjnym scenariuszu. A to ktoś szybciej umiera, a to jest jakiś inny bohater, a to jakaś sytuacja w ogóle nie ma miejsca. Ogólnie rzecz biorąc - są miejsca, w których możecie być zdziwieni.
Jeśli chodzi o samo wykonanie słuchowiska, to niestety nie wypadło ono bezbłędnie. Po pierwsze, ewidentnie słychać, że jest to właśnie adaptacja komiksu, a nie książki. Ponad dziewięćdziesiąt procent całości to dialogi, przeplatane tekstami w rodzaju: "Rick zabił dwoje najbliższych stworów, a Alan dobił trzeciego". Niestety, ludzie, którzy zajmowali się adaptacją komiksu na ten scenariusz, nie sprostali do końca moim oczekiwaniom. Zdarzają się jednak sytuacje wypadające naprawdę porządnie. Najlepiej wyszedł chyba cały rozdział jedenasty, którego słucha się wyłącznie z przyjemnością.
Słabo wypada niestety część aktorów. Szczególnie denerwują dzieciaki. Jeśli was też wkurwia syn Ricka w serialu, to tutaj jest jeszcze gorzej. Serio. Gra "The Walking Dead", którą recenzowałem w ubiegłym tygodniu, świetnie pokazuje, że DA SIĘ zrobić dobry dubbing dziecka. Nie jest to łatwe, ale jak najbardziej wykonalne. Większość aktorów jest tu też strasznie mało charakterystycznych, choć zdarzają się wyjątki. Moi ulubieńcy to chyba Rick, Hershel oraz Glen, którego luz został całkiem dobrze oddany. Poza dzieciakami wkurzają najwięcej postaci kobiece. Tak, Lori (żona głównego bohatera) też jest jeszcze bardziej wkurwiająca niż w serialu. I to ewidentnie wina aktorki ją odgrywającej. Oraz częściowo scenariusza.
Nie samymi wadami jednak człowiek żyje. Oczywiście, idąc nową modą, w tle pojawiają się co chwilę różnorodne odgłosy, które świetnie brzmią na słuchawkach. Charczenie zombiaków, kroki bohaterów, odgłosy wyciąganych broni - jest tego całkiem sporo. Poza tym dostajemy też muzykę. Nie jest to Pink Freud z wersji audio "Blade Runnera", ale folkowe plumkanie gitarką jest spoko. Od czasu do czasu pojawiają się nawet piosenki z wokalem. Całkiem niezłe.
"The Walking Dead" na pewno nie jest najlepszym przykładem zrobienia słuchowiska. Nie można jednak pominąć wielu pozytywów tego tytułu, łącznie z tym, że tego po prostu się całkiem przyjemnie słucha. Nawet, jeśli co jakiś czas pojawiają się wkurzający aktorzy czy słabo rozpisany scenariusz. Pierwszy audiobook z serii "Żywe trupy" zawiera jedynie dwa pierwsze tomy komiksu, następne części mają pojawiać się stopniowo co jakiś czas. Znów kupię je w ciemno, ale mam nadzieję, że jednak kilka wad zostanie poprawionych. Pamiętajcie jednak, iż słuchowiskowe "The Walking Dead" to wciąż bardziej produkt dla osób kojarzących serię, niż dla kompletnych nowicjuszy w temacie. Ci drudzy niech lepiej najpierw sięgną po oryginalny komiks lub serial.
Dziś na warsztatach z krytyki literackiej mój wykładowca wpadł na pomysł, że będziemy recenzować audiobooki. Nie znał przykładu takowej recenzji. Ośmielę się przytoczyć mu ten post. :)
OdpowiedzUsuńTrzeba jednak pamiętać, że to bardziej audiokomiks właśnie. Sam audiobooki natomiast obecnie dzielą się na te klasyczne, gdzie wszystko czyta lektor oraz tzw. "widowiska". Tych pierwszych fanem nie jestem, te drugie lubię, co pokazałem np. tu - http://www.majkonmajk.pl/2013/03/blade-runner-czy-androidy-marza-o.html
UsuńDzięki za sprostowanie. :)
OdpowiedzUsuń