Xbox One - konsola nie dla graczy

Nie będę ukrywał, że na dzisiejszy dzień czekałem w pewnego rodzaju napięciu już od paru dni. To dziś bowiem Microsoft postanowił oficjalnie zaprezentować swoją najnowszą konsolę, następcę Xboxa 360. O godzinie 19 zasiadłem więc wygodnie przed komputerem, odpaliłem live streama i dałem się przyciągnąć przed ekran przez następną godzinę. Jak wypadła całość w moich oczach?

Pierwsze pół godziny można spokojnie wyrzucić do kosza. No, poza zaprezentowaniem samego wyglądu konsoli. Podobno niektórym podoba się to przypominające dekoder telewizji N "coś". No cóż, mi ewidentnie nie. Za to pad wygląda w miarę dobrze. Wydaje mi się, że może być trochę mniej wygodny od tego "trzystasześćdziesiątkowego" (aka najwygodniejszego kontrolera w historii), ale zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. Przyjemnym zaskoczeniem jest z kolei nazwa konsoli. Koncepcja stojąca za " Xbox One" brzmi dla mnie całkiem spoko, a poza tym jest to pewne zaskoczenie, biorąc pod uwagę dotychczasowe plotki o Xboksie Infinity, Xboksie 720 i całej reszcie. 

Do wspomnianego już przeze mnie kosza leci z kolei cała reszta funkcjonalności wymienionych przez bożyszcza pryszczatych nastolatek, Dona Mattricka. Ani kontrolowanie telewizji, ani ulepszone sterowanie przy użyciu Kinecta mnie kompletnie nie obchodzą. Tej pierwszej w ogóle nie oglądam, a magiczna kamerka Microsoftu leży u mnie nieruszana od jakiegoś pół roku. Te funkcjonalności stworzone są stricte pod rynek amerykański, gdzie rzeczywiście mają one szansę sprzedać sprzęt.

Na szczęście, po tych cholernie nudnych trzydziestu minutach, na scenę postanowił wyjść facet z EA Sports. Nowa "FIFA", nowy "Madden", nowe "UFC", nowe "NBA" - standard. Chętnie zaopatrzyłbym się w ten pierwszy tytuł, ale i tak nie rozumiem na czym polega cała "rewolucyjność" wspomnianych gier. To samo słyszeliśmy wiele razy, w różnoraki sposób ubrane w słowa. Plus należy się za to Microsoftowi, że załatwił sobie tryb "Ultimate Team" w "FIFIE" na wyłączność. Neeext.

Next, czyli kolejna "Forza". Podobno niektórych kręci kupowanie regularnie ścigałek, mnie niestety nie. Na Xboksie 360 zdążyły się pojawić cztery odsłony microsoftowej serii. Niby lepsze to niż jedno czy dwa "Gran Turismo" na PlayStation 3, ale czy to nie jest jednak trochę przesada? 

Za to kolejny zaprezentowany tytuł, był zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką widzieliśmy podczas całej konferencji. "Quantum Break" nie zachwyciło mnie trailerem, nie zachwyciło mnie otoczką, nie zachwyciło prawdopodobną fabułą. Zachwyciło mnie jednak faktem, iż za całą produkcją stoi studio Remedy. Większość ludzi kocha ich za serię "Max Payne", ja jednak jestem wyznawcą przygód Alana Wake'a. To jedna z najbardziej urzekających mnie gier obecnej generacji konsol. Serio.

Dalej poleciało już z górki. Najpierw Steven Spielberg zachwycił się faktem powstawania serialu na podstawie "Halo" (kompletnie nie wiem, co to ma wspólnego z nowym Xboksem, ale chętnie obejrzę), potem cała Polska zasnęła przy zapowiedzi współpracy NFL z Microsoftem, a na końcu wyszedł reprezentant Infinity Ward i pokazał światu "Call of Duty: Ghosts". Jeszcze przed konferencją pojawił się w sieci filmik, gdzie ludzie zachwycali się zwiastunem nowej części kultowej strzelanki. Ja się niestety nim nie jaram, choć sama gra zapowiada się nieźle. Za to pan z Infinity Ward zdobył me serce stwierdzeniem: "Mogliśmy przygotować kolejne 'Modern Warfare', ale nie chcieliśmy tworzyć tego samego". Ciekawa zmiana po tylu latach wypuszczania odgrzewanych kotletów :)

I to by było na tyle. Konferencja była raczej słaba, ale dała jeden duży plus Microsoftowi. Don Mattrick nie będzie musiał znowu nawijać o funkcjonalności nowego Xboksa na zbliżającym się E3. Jest więc szansa, że na czerwcowej konferencji więcej czasu dostaną same gry. Podobno w pierwszym roku (jeśli dobrze pamiętam) Microsoft ma zamiar wypuścić 15 ekskluzywnych tytułów na nową konsolę, z których 8 to nowe IP. Jest więc co pokazywać.

0 komentarze: