Znacie to uczucie, gdy natrafiacie nagle w internetach na coś, co mało kto zna, a Wam podoba się to bardziej niż najnowsze hity sieci? Mi przytrafia się to całkiem często i uwielbiam dzielić się tym z innymi. Ot, choćby przy pomocy tego bloga. Tak będzie również i dziś. Jak się bowiem okazuje, na Diggu pojawiają się nie tylko artykuły antyapple'owe, ale też bardzo... miłe i sympatyczne linki :)
To właśnie za pośrednictwem tego amerykańskiego serwisu trafiłem na vlog "Sharla in Japan". Na stronie głównej Digga wylądował bowiem swego czasu link do filmiku "Cost of Living in JAPAN", poruszającego tematykę uwielbianą przez domorosłych ekonomistów i całą resztę im podobnych. Ku memu zaskoczeniu, moim oczom ukazała się wtedy słodka dziewoja, która zaczęła opowiadać przed kamerom o swoim życiu w Japonii. Kliknięcie kultowego "subskrybuj" dokonało się prawie, że od razu.
Filmiki Sharli warto oglądać z dwóch powodów. Po pierwsze, no cóż, dla samej głównej bohaterki. Dziewczyna jest ładna, ma urzekający głos, a do tego nie zachowuje się jak głupia pizda (patrz - większość polskich vlogerek modowych). No i jest do tego tak pozytywna, że gdy ona się uśmiecha, to samo robi jej widz. Czego chcieć więcej?
Drugi powód to oczywiście sama Japonia. Myślę, że wideo Sharli powinno zainteresować nie tylko fanów Kraju Kwitnącej Wiśni, ale jeśli gdzieś tam w sercu chowasz zamiłowanie do surowych ryb, tamtejszej kultury i całej reszty stuffu z tego dziwacznego kraju, poczujesz się jak w niebie. To nie jest kolejny vlog w stylu "jestem w podróży, zobaczcie jak tu jest inaczej niż w Europie". Sharla pokazuje po prostu normalne życie w skośnookim państwie, które w jakiś sposób urzeka swą "normalnością".
Jedyny minus całego omawianego przedsięwzięcia, to fakt, iż dziewczyna wrzuca tych vlogów strasznie mało. Z tego co zauważyłem, dwutygodniowe czekanie na kolejny materiał to minimum. A bywa, że przeciąga się to jeszcze bardziej. Ale takiej miłej twarzyczce nie da się tego nie wybaczyć.
Zajrzyjcie więc koniecznie na youtube'owy kanał Sharli i jej facebookowy fanpage (ma tylko tysiąc fanów przy 26 tysiącach subskrybentów, what the fuck?). Warto choćby sprawdzić z czym to się je. A nuż wam się spodoba tak bardzo, jak i mi? Tak przy okazji, przypomnę osobom zainteresowanym Japonią, o prześwietnej książce, którą swego czasu recenzowałem na blogu - "Bezsenność w Tokio". Jeśli jeszcze jej nie znacie, czas to natychmiast zmienić!
0 komentarze: