Świat potrzebuje więcej Leona Bridgesa, a mniej Lil Wayne'a

Historia debiutu Leona Bridgesa ciągle jest dla mnie rzeczą niesamowitą. Przypomina legendy o tych najsłynniejszych artystach, których ktoś odkrył zupełnie przypadkowo i w mgnieniu oka wypromował do statusu gwiazdy. Opowieść ta jest tym bardziej niesamowita, że wielu może się wydawać, iż dla dźwięków Leona nie ma już na muzycznej scenie miejsca.


Miałem przez jakiś czas straszną zajawkę na sprawdzanie wszystkiego czego się da ze spotifajowej zakładki "Nowe wydania". To bardzo dobra opcja do poznawania nowych artystów i bycia w miarę na bieżąco z najważniejszymi muzycznymi świeżynkami. I dobrze wiem, że nie jestem jedynym, który w ten sposób, zupełnie przypadkowo, trafił na muzykę Leona Bridgesa.

Jego kawałek "Coming Home" stał się prawdziwym hitem na Spotify, trafiając do rankingu "10 najbardziej viralowych piosenek". Jest to o tyle niesamowita sprawa, że trafiają tam mimo wszystko zwykle wyłącznie popularni artyści. Znać Bridgesa prawo miała natomiast tylko garstka osób. Dlaczego? Bo "Coming Home" to pierwszy kawałek, jaki kiedykolwiek wypuścił.


Gdy usłyszałem ten niesamowity głos i przypominającą lata sześćdziesiąte muzykę, byłem przekonany, że Bridges jest jakimś nieznanym mi kolesiem z tamtej epoki. Myślałem, że "Coming Home" to singiel promujący nową składankę jego hitów sprzed lat. Szybki research w internecie uzmysłowił mi jednak prawdę - Leon jest kimś zupełnie nowym na muzycznej scenie. 

To niesamowite, że uwierzono w muzykę Bridgesa - uwierzono, że ma ona szansę zawojować jeszcze świat. Gdy radia przejmują różnorodne dźwięki współczesnego rocka, popu i elektroniki, do akcji wkracza Leon z niesamowicie klasyczną porcją soulu. Kto by dziś chciał tego słuchać poza zagorzałymi fanami Otisa Reddinga?! Jak się okazuje - naprawdę dużo ludzi.




Bridges nie wypuścił jeszcze nawet swojej pierwszej płyty, a na Facebooku zgarnął już ponad czterdzieści tysięcy lajków. Ludzie są zachwyceni, uwielbiają Leona i jego muzykę. Debiutancki krążek Bridgesa pojawi się z kolei już 23 czerwca tego roku, a artysta podrzuca nam regularnie odpowiedni przedsmak tego wydawnictwa. Pięć z dziesięciu kawałków z płyty "Coming Home" można już znaleźć choćby właśnie na Spotify i wszystkie mówią nam jedno - to będzie bardzo równy, świetny krążek.

Leon postarza swoje kawałki, przypominając nam zapomniany już w muzyce klimat. Takich dźwięków się już po prostu nie robi, szczególnie w mainstreamie. Bridges chce jednak zawalczyć z tą tezą i cudownie udaje mu się tego dokonać. Może więc jest jeszcze szansa na powrót tak pięknych dźwięków na radiowe anteny? 


Bo przecież to nie jest żadna wielce ambitna muzyka, którą docenią tylko wybrani. Nie - to po prostu bardzo wpadające w ucho dźwięki, oparte na tym, jak kiedyś brzmiała muzyka popularna. Zabawne jednak jest, że pomimo tego, w muzyce Bridgesa czuć o wiele większą dawkę artyzmu niż we współczesnych hitach radiowych.

I choć ja sam do Lil Wayne'a (i muzyki popularnej w ogóle) nic nie mam, to w takiej sytuacji muszę zacytować jednego z komentatorów na profilu Bridgesa:

Świat potrzebuje więcej Leona Bridgesa, a mniej Lil Wayne'a.

Zgadzam się. Świat potrzebuje po prostu tej piękniejszej strony winylowej płyty.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

3 komentarze: