Dziewczyny z bandy


"Bande de filles" w oryginale, "Dziewczyny z bandy" w wydaniu polskim. Amerykanie mają jednak smykałkę do mniej lub bardziej głupiego marketingu i u siebie film ten reklamowali jako... "Girlhood". Nawiązanie do oscarowego hitu czy bardziej totalna zżyna? Osobiście bliżej mi do stawiania na tę drugą opcję. Totalnie wątpiłem, że tytuł ten ma cokolwiek wspólnego z hitowym "Boyhoodem". A jednak seans "Dziewczyn z bandy" uświadomił, iż pewne podobieństwa między tymi dwoma filmami można jednak odnaleźć...

"Girlhood" nie jest jednak historią, z jaką mogłaby utożsamiać się większość pokolenia Milenium. To wręcz opowieść dla tych, którzy czuli się wykluczeni z "Boyhoodowego" szału, nie czując podobieństw życia swojego i nastolatka z klasy średniej. "Dziewczyny z bandy" wrzucają nas bowiem na rewiry dalekie od amerykańskich osiedli, pełnych takich samych domków jednorodzinnych. Zamiast tego trafiamy na paryskie blokowiska, które przypominają połączeniu Bronksu i polskich "dzielni".


Szesnastoletnia Marieme ma problemy ze szkołą, rodzicami, a nawet własnym rodzeństwem. Chodzi przygnębiona, a na głowie ma często o wiele więcej niż jej bogatsi rówieśnicy. Ukojenie w bólu znajduje przypadkiem, gdy trójka pewnych siebie dziewczyn proponuje jej wspólny wypad na miasto. Marieme staje się członkinią ich "gangu", zmieniając swoje życie coraz bardziej. To świat, w którym kobiety silniejsze są niż niejeden facet: potrafią przywalić sobie nawzajem w mordę, upić się do nieprzytomności, zrobić burdę w miejscu publicznym, kraść i wymachiwać nożem przed oczami innych. Inaczej: "walczyć o przetrwanie".

Początkowo "Dziewczyny z bandy" są trochę niemrawe. Guzdrzą się, tworzą atmosferę kolejnego nudnego filmu o problemach społecznych, którego twórcy nie potrafili do końca zgrabnie ująć wszystkiego w jeden scenariusz. Ale potem... Potem "Girldhood" robi się twardy. Zamienia się w historię z krwi i kości, balansującą pomiędzy światem kobiecym, a męskością w wydaniu samców alfa.

"Dziewczynom z bandy" udaje się dobrze odnaleźć na granicy filmu o nastolatkach, często zachowujących się po prostu jak dzieciaki, z tworem, który przykuje wzrok widzów dorosłych. "Girlhood" pokazuje swój świat tak, by każdy, niezależnie od wieku czy doświadczeń, znalazł w nim elementy, które go zainteresują. Pewnie - do kilku rzeczy w całości można się doczepić, choćby nagłego przeskoczenia czasowego mniej więcej w 3/4 fabuły, łamiącego trochę dobrze prosperujący scenariusz. Poza tym jest jednak naprawdę dobrze i choć raczej nie ma tu miejsca na zachwyt, jest uczucie satysfakcji po seansie i uśmiech zadowolenia na twarzy, przeplatający się trochę z przygnębieniem na skutek tematu filmu.


Odpowiedź na "Boyhood"? Coś w tym rodzaju. Dla tych, którzy pragnęli mieć taki film dla siebie, ale nie czuli się Pokoleniem Milenium, choć wiekowo do niego należeli. Na szczęście, "Dziewczyny z bandy" spodobają się również i całej reszcie, trochę otwierając głowę, trochę uświadamiając pewne rzeczy, a na pewno w sporym stopniu po prostu przynosząc rozrywkę. 

Warto obejrzeć.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!
---
Wszystkie teksty związane z festiwalem PKO Off Camera znajdziesz TUTAJ.

0 komentarze: