Moja blogowa seria "Raperzy czytają", w której artyści hip-hopowi opowiadają o swoich ulubionych tytułach, jest ciekawą i inspirującą rzeczą nie tylko dla Czytelników MajkOnMajk. Ja sam bowiem wyciągam z tekstów zaproszonych gości wiele ciekawych książek, których tytuły skrzętnie zapisuję w swojej pamięci. Jednym z autorów, który wyjątkowo zapadł mi w pamięć przez serię "Raperzy czytają" jest natomiast Andrzej Stasiuk, wraz ze swoim "Jadąc do Babadag". Może to dlatego, że nazwisko to było głównym tematem pierwszego postu z akcji (KLIK), może dlatego, że było powtarzane jeszcze kilkukrotnie przez innych hip-hopowców.
Przeczytanie "Jadąc do Babadag" w nieodległej przyszłości zaplanowałem więc sobie już ponad dwa lata temu. Wielokrotnie przechodziłem obok tej pozycji w różnorodnych sklepach i księgarniach, wiele razy byłem bliski jej kupienia. Zawsze jednak znalazło się coś innego, co akurat bardziej miałem ochotę przeczytać. Gdy wreszcie twór Stasiuka wylądował na moim Kindle'u przy okazji jakiejś promocji, liczyłem na to, że wreszcie uda mi się za ten tytuł zabrać. Mniej więcej pół roku pozycja ta musiała jednak przeleżeć na moim czytniku, bym wreszcie się za nią zabrał.
Czy te dwa lata spóźnienia mogę uznać za swój największy literacki grzech w życiu? Cóż... nie do końca.
"Jadąc do Babadag" to - najprościej ujmując - podróż Stasiuka przez Wschodnią Europę. Są kraje bliższe naszemu, takie jak Węgry, są tereny dla wielu niepojmowalne, jak choćby Albania czy Rumunia. Wszędzie podróżnik wybierał jednak tereny, gdzie "zatrzymał się czas". Gdzie - jak się wydaje - ludzie żyją tak, jak przed wieloma, wieloma laty, gdzie różnice w porównaniu nawet do życia w polskich miastach są ogromne. To prawdziwa dzicz Europy. Ale - co istotne - dzicz przejmująco piękna.
Pojechałbym tam. Wziąłbym ze sobą "Jadąc do Babadag" i ruszył tymi samymi trasami, które proponuje Stasiuk. Przeżył te wszystkie sytuacje, które u nas, w Polsce, są już praktycznie nieosiągalne. Obcował z ludźmi żyjącymi tak, że wielu młodym osobom może wydawać się to niemożliwe.
Nie dziwię się, że Stasiuk na widok tego całego piękna chciał o nim napisać, chciał posłać to dalej albo też po prostu zostawić dla siebie w postaci spisanych historii. I przyznać trzeba, iż w sporym stopniu potrafi tę miłość do europejskiej dziczy w Czytelniku wzniecić albo też - jak to było w moim przypadku - po prostu wznieść ją na kolejny, jeszcze wyższy poziom.
Nie mogę jednak przejść obojętnie obok faktu, że "Jadąc do Babadag" mogłoby być lepsze. Sporo lepsze, przystępniejsze, lepiej pokazujące piękno.
Nie mogę jednak przejść obojętnie obok faktu, że "Jadąc do Babadag" mogłoby być lepsze. Sporo lepsze, przystępniejsze, lepiej pokazujące piękno.
Cała książka jest właściwie trochę taką poetyczną prozą - i tu już zaczynają się schody. Ja nic nie mam do takiej "poetyczności", ja wręcz uwielbiam, gdy literatura pisana jest pięknym językiem. Ale Stasiuk - moim zdaniem - po prostu przesadził. Przesadził z poetyzowaniem wszystkiego, przesadził z "olewaniem" Czytelnika. Dla niego każde słowo w "Jadąc do Babadag" może mieć sens - sytuacja nie wygląda tak jednak z mojej perspektywy.
Ciężko się skupić na "Jadąc do Babadag". I to nie dlatego, że ten zbiór esejów jest nudny, bo naprawdę multum jest w nim ciekawych sytuacji. Ale właśnie - jest ich multum. A do tego nie są one prawie w ogóle od siebie oddzielone. "Jadąc do Babadag" wygląda jak pisane na zasadzie strumienia świadomości i to przynosząc ze sobą wyłącznie złe aspekty tej techniki.
By czytać "Jadąc do Babadag" potrzeba skupienia totalnego. Czasem trzeba się zmuszać, by utrzymać swoje myśli na treści książki, a nie odlatywać gdzieś zupełnie w innym kierunku. Książka Stasiuka najlepiej wybrzmiewała w moim przypadku, gdy czytałem ją głośno na głos. Spokojnie, w skupieniu, akcentując każde zdanie. To było fajne, ale naprawdę dobra książka powinna jednak trafiać do Czytelnika w każdym momencie, łapać go w sidła, a nie machać do niego od niechcenia, by przyszedł i ją pogłaskał.
Nie mówię, że "Jadąc do Babadag" to zła pozycja - ona jest po prostu trudna. Tylko trudna w jakiś taki negatywny sposób, nieprzynoszący ze sobą wielu chęci do podjęcia wyzwania. Są w tej książce MOMENTY, takie naprawdę mocne, przy których chce się wsiąść w auto i jechać tam, gdzie Stasiuk. Przez tę porcję minusów, nie mogę jednak polecić tej pozycji każdemu. Dla fanów Europy Wschodniej, tej naszej własnej "dziczy", będzie to na pewno niezła gratka, z której wyciągną wiele. A reszta osób? Może przeczytać jeśli ma chęci i czas, by przy książce naprawdę mocno się skupić. W innym wypadku albo polegniecie, albo przelecicie przez "Jadąc do Babadag" bez zwrócenia uwagi na połowę jej zawartości.
Książka świetna, dzięki niej zachęciłem się do poznania tych krajów. Dziś mając całą Europę wschodnią przejechaną wzdłuż i wszerz nie żałuję - to naprawdę jest tak magiczne. Polecam z całego serca.
OdpowiedzUsuńMi się marzy szczególnie objazdówka po Gruzji - może kiedyś się uda :)
Usuń