Nie masz akurat jak lecieć do Stanów Zjednoczonych, chociaż bardzo byś chciał? Cóż - w takim razie możesz się tam przenieść choćby w swojej wyobraźni, narkotyzując się porządną literaturą. Będąc bardzo pozytywnie nakręconym po moim ostatnim, literackim odkryciu, czyli książce "Ameryka nie istnieje" Wojciecha Orlińskiego (RECENZJA), jeszcze raz postanowiłem sprawdzić, co tam Polacy mają do powiedzenia o USA. Zupełnie przypadkowo trafiłem właśnie na "Pannę Huragan".
Kaśka, prawie trzydziestoletnia dziennikarka z Krakowa, otrzymuje propozycję pracy w Houston, w Teksasie. Mniejsza płaca? Oj tam - to przecież możliwość mieszkania w Stanach! Nietrudno się więc dziwić, że Kaśka ofertę przyjęła i przeniosła się do kraju marzeń wielu osób na całym świecie. A że jest przecież co odkrywać podczas tak "egzotycznego" życia, dziennikarka postanowiła swoimi opowieściami podzielić się z innymi. Tak powstały jej "Dzienniki amerykańskie".
"Dzienniki" to zresztą bardzo dobre określenie tego, co przygotowała dla nas Kaśka. W swoich opowieściach bohaterka (i narratorka zarazem) łączy historie o tej "egzotyce" Stanów z jej życiem prywatnym, które jednak i tak w sporym stopniu różni się od tego, co można spotkać w Polsce. "Dzienniki" pokazują tamtejsze relacje damsko-męskie, tamtejsze sposoby na wieczorną rozrywkę poza domem. Jest inaczej niż u nas - chyba, że ja jeszcze nie odkryłem tej "amerykańskiej" części grodu Kraka.
Dziennikarka nie boi się dzielić swoimi przemyśleniami na temat swych kolejnych związków, a także ukazywania własnej pracy bez ogródek. Te historie potrafią często wciągnąć równie mocno, co opowieści, których moglibyśmy się szczególnie spodziewać po książce pisanej z perspektywy osoby mieszkającej w Stanach. Bo i owszem - trafimy tu do wyjątkowo amerykańskich miejsc, począwszy od różnorodnych parków narodowych, przez wielkie, charakterystyczne miasta, pokroju Vegas, na tamtejszej pustynnej prowincji kończąc. Czuć ducha Stanów, zdecydowanie.
Opowieści Kaśki to jednak przede wszystkim niesamowita dawka przyjemnej rozrywki. Cała niedługa książka trzyma ciągle bardzo równy poziom, nie pozwalając czytelnikowi oderwać wzroku od kolejnych jej kart. Podczas wertowania kolejnych stronic na mojej twarzy niejednokrotnie pojawiał się zresztą szeroki uśmiech, a stojąc blisko mnie w tramwaju, można by nawet usłyszeć cichy chichot.
"Dzienniki amerykańskie" czyta się trochę jak porządny, amerykański sit-com, takie książkowe "How I Met Your Mother" czy - jeszcze bardziej - "New Girl". To bardzo ciepła opowieść, do której łatwo się przywiązać i łatwo odnaleźć w bohaterce swoją bratnią duszę. Ja natomiast dodatkowo zazdroszczę niesamowitego luźnego, lekkiego sposobu pisania Kaśki, mając nadzieję, że i mi kiedyś uda się coś w taki sposób napisać.
0 komentarze: