Uczta dla wron

Gdy tylko skończyłem użerać się z tegoroczną sesją, wyszarpnąłem wreszcie z półki wyczekujący na mnie już od jakiegoś czasu czwarty tom "Pieśni Lodu i Ognia". Wciągnąłem się w świat wykreowany przez Martina bardziej niż przypuszczałem i nie mogłem się już doczekać spotkania z ulubionymi bohaterami. Co dalej będzie działo się w Westeros? Kto umrze tym razem? Odpowiedzi na te pytania pragnąłem odnaleźć w "Uczcie dla wron". Wyjątkowo jednak - nie do końca to się udało. 

Zacznijmy jednak od początku. A może raczej powinienem wręcz powiedzieć: od końca! Oto początek posłowia Martina, znajdującego się na ostatniej stronie powieści:

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika miki77pl (@miki77pl)

Tak, dobrze czytacie - w "Uczcie dla wron" nie ma pięknej Daenerys, nie ma przezabawnego Tyriona Lannistera, nie ma też żadnego z synów Neda Starka. Pojawiają się co prawda wzmianki o tych bohaterach w rozmowach innych postaci, ale tylko Jona spotykamy na dwóch czy trzech kartach powieści. Dlaczego tak się stało?

Kolejna opowieść z Westeros wydłużyła się tak bardzo, że Martin postanowił podzielić ją na dwa osobne tomy. Dlatego też wydarzenia z "Uczty dla wron" oraz "Tańca ze smokami" mają miejsce w tym samym czasie, ale opowiadają całą historię z perspektywy różnych postaci. Brzmi sensownie? Może i tak, problem tkwi jednak w tym, że "Uczta" dostała tę zdecydowanie mniej interesującą część całej opowieści.

Oczywiście, nie mam zamiaru sugerować, że historie takich postaci jak Cersei, Jaime, Arya czy Sansa są nudne, ale zwyczajnie nie na ich przygody czekałem z wypiekami na twarzy po skończeniu "Nawałnicy mieczy". Dlaczego? Bo we wszystkich tych przypadkach mieliśmy do czynienia z dość mocnym ustabilizowaniem przygód każdej z postaci. Natomiast furtka do kolejnych przygód Daenerys czy Tyriona była szeroko otwarta, przez co z każdym kolejnym rozdziałem "Uczty dla wron" zastanawiamy się, co dzieje się w tym czasie z drugą grupą bohaterów sagi.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika miki77pl (@miki77pl)

Martin próbuje trochę uzupełnić te braki, wprowadzając dwa nowe duże wątki w powieści. Jedna z nich dotyczy wydarzeń na Żelaznych Wyspach, druga natomiast otoczenia księżnej Myrcelli. Szczerze mówiąc - nie wyszło to Martinowi do końca dobrze. Historie raczej przeszkadzają, będąc w dużej mierze średnio-ciekawymi przerywnikami między kolejnymi przygodami znanych już bohaterów. Rzucają one co prawda tło na przyszłe wydarzenia, ale jednocześnie zawierają w sobie sporo błahostek, które zdają się nie mieć większego wpływu na główną opowieść w sadze.

Tak zresztą można by powiedzieć o całej "Uczcie dla wron". Do dziś pamiętam, jak przez pierwszą połowę "Nawałnicy mieczy" obawiałem się, że tamta książka okaże się po prostu przerywnikiem pomiędzy tomami, nadającym tło dla dalszej opowieści. Wtedy jednak wszystko się nagle rozkręciło, dostarczając dawki niesamowitych wrażeń. Tu tego zdecydowanie brakuje. Przez całą książkę dzieje się nadzwyczaj mało konkretnych wydarzeń, przez co część historii wydaje się sztucznie wydłużona przez Martina. Oczywiście, jego kunszt pisarski powoduje, że opowieści te ciągle są wciągające, ale poczucie niedosytu również występuje. Niech najlepszym dowodem tego będzie fakt, że przez całą książkę nie umiera żaden naprawdę istotny bohater!* Czyż to nie jest rzecz wręcz skandaliczna w odniesieniu do "Pieśni"?

"Uczta dla wron" jest więc tłem dla wielkich wydarzeń, które rozegrają się zapewne w dwóch ostatnich tomach sagi. Bardzo fajnym tłem, ale jednak tłem. Dziewięćset stron co prawda połknąłem w cztery dni i zarywałem dla tej książki nocki, nie potrafię jednak nie zwrócić uwagi na wady, jakie ona posiada. "Uczta" to najgorsza z dotychczas przeczytanych przeze mnie części "Pieśni", jednocześnie jednak grzechem byłoby nazwać tę książkę "słabą". To ciągle wysoki poziom fantasy, ale zbytnio odstaje on od tego, co serwował nam Martin w poprzednich częściach sagi. 

Mam nadzieję, że "Taniec ze smokami" rzeczywiście posiada lepszą część historii z tego przedziału czasowego "Pieśni". Pędzę w najbliższych dniach do sklepu, bo "Uczta", mimo swoich kilku wad, ciągle podtrzymuje moją miłość do tego świetnego fantasy.

* Jest jedna scena śmierci postaci sporej wagi, ale Martin urywa ją, nie wyjaśniając, czy na pewno doszło do zgonu.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: