"Samuel L. Jackson jako prezydent Stanów Zjednoczonych" - to hasło wystarcza, by zainteresować się filmem "Polowanie na prezydenta". Kto jak kto, ale aktor ten jest w zdecydowanym top filmowych badassów i praktycznie w żadnej ze swych ról nie zawiódł. Czy to jednak aby na pewno wystarcza, by obejrzenie "Big Game" można było uznać za warte zachodu?
Okej, mamy Jacksona jako prezydenta - ale co się z nim tu dzieje? Odpowiedź jest prosta: najważniejsza postać w Ameryce trafia do środka fińskiej puszczy. Jego samolot zostaje zestrzelony przez tajemniczych terrorystów, a prezydencka kapsuła ratunkowa ląduje samotnie w ciemności między drzewami. Opowieść pełna spisków i Jacksona w wersji "survival motherfucker"? No... nie do końca.
W tym samym czasie do lasu zostaje wysłany trzynastoletni chłopak. Z okazji swoich urodzin musi udowodnić swe męstwo przez upolowanie zwierzyny, a potem przyniesienie jej do ojca oraz reszty dorosłych. Na swej drodze chłopak trafia na tajemniczą kapsułę, którą początkowo bierze za rozbity latający spodek i pomaga wysiąść z niej jej użytkownikowi. Okazuje się nim... tak, zgadliście - sam Samuel L. Jackson.
Jak się okazuje, to trzynastolatek musi pomóc prezydentowi przetrwać w puszczy, a nie na odwrót. Jackson gra tu bowiem wyjątkowo nietypową dla siebie postać, która "nie potrafi zrobić nawet pompki". Prezydent w filmie jest bojaźliwy i dość nieogarnięty. A trzynastoletni Fin? Ten z kolei jest o wiele bardziej odważny, choć jednocześnie bardzo sztucznie badassowy.
No nie do końca, bo jednocześnie nie pasuje tu już sam pomysł na ratowanie prezydenta USA przez trzynastoletniego chłopaka z fińskiej prowincji. Dorzućmy do tego porcję totalnie suchych żartów, które błyskotliwe wydadzą się co najwyżej przedszkolakowi i jeszcze parę absurdalnych sytuacji. Powstaje z tego wizja filmu familijnego, którą jeszcze bardziej podsyca nietypowa rola Jacksona, grającego wyjątkowo "bezjajecznie".
Pytanie brzmi jednak - czy aby na pewno warto dzieciakom puszczać filmy z trupami, wybuchami i zamachami terrorystycznymi?
Do całkiem sporej ilości rzeczy można się więc w przypadku "Polowania" przyczepić, z drugiej jednak strony - jakiś tam fun jest. Brawa dla twórców za nieprzecenianie swych umiejętności i stworzenie produkcji trwającej niecałe dziewięćdziesiąt minut i niezwalniającej z akcją choćby na chwilę. Nie ma tu ani krzty oryginalności i cały film da się przewidzieć od początku do końca, ale - mimo wszystko - całość dostarcza trochę radochy. Tak to już jest z takimi filmami - mogą być średnie lub kiepskie, ale zawsze chociaż na chwilę przykują uwagę i sobą zainteresują.
Jaki jest więc ostateczny werdykt? "Polowanie na prezydenta" zdecydowanie nie jest filmem, na który warto wybrać się do kina, ale jeśli uda Wam się dorwać go za piątaka w jakimś wyprzedażowym koszu - bierzcie. Za zaoszczędzone piętnaście złotych dokupcie sobie browary, bo po wypiciu kilku ten film ogląda się zdecydowanie lepiej.
Jeśli jednak nie będziecie mieli okazji na obejrzenie tego "cuda" - nie wylewajcie łez. To polowanie możecie sobie odpuścić.
0 komentarze: