Obfite piersi, pełne biodra

Zastanawiam się, czy aby na pewno tym razem udało się w Polsce dobrze sprzedać książki literackiego Noblisty. Powieści Mo Yana leżą bowiem wciąż w zaskakująco dużych ilościach we wszelakich Empikach i księgarniach. Czy to wina ogromnego nakładu tych tworów, czy też po prostu rzeczywiście one nie schodzą? Szczerze nie wiem, ale ja postanowiłem ponownie sięgnąć po powieść Chińczyka. Po "Krainie wódki" nastąpiła kolej "Obfitych piersi, pełnych bioder".

Chiny, wiek XX. Głównym narratorem historii jest Shangguan Jintong, jedyny syn Shangguan Lu, która przed chłopakiem zdążyła urodzić osiem sióstr. Rodzina pokłada w pierworodnym wiele nadziei na przyszłość i to on staje się oczkiem w głowie wszystkich. To jednak nie tylko jego dotyczy opowieść snuta przez Mo Yana. W równym stopniu to bowiem również historia całego rodu Shangguan, z którego kobiety wyróżniały się tytułowymi obfitymi piersiami i pełnymi biodrami.

Mo Yan stworzył powieść wyjątkowo groteskową. Z jednej strony mamy tu mnóstwo humoru, opartego często na ironii i sarkazmie, ale i samych wyczynach bohaterów. Obok tego wszystkiego istnieje sfera tragiczna, życie głównych bohaterów jest bowiem częściej usłane kolcami, aniżeli różami. Najbardziej groteskowy jest jednak fakt, że humor i tragizm łączą się zazwyczaj w jedno. Bo choć śmiać się można z tego, że Jintong karmiony jest piersią (a potem mlekiem kozim) do wyjątkowo późnego etapu życia, będąc jednocześnie ogromnym nieudacznikiem, to efekty tego nie raz bywają dobijające.

Ta książka zdecydowanie ma swoje momenty. Mocne, dobitne, przytłaczające. Problem jej tkwi w tym, że za dużo miejsca pomiędzy tymi świetnymi fragmentami poświęcono rzeczom niezbyt interesującym. Mo Yan ma swój charakterystyczny styl, do którego trzeba się przygotować. To nie jest powiastka, którą otworzycie sobie w autobusie podczas piętnastominutowej drogi do domu. By czytać "Obfite piersi, pełne biodra" trzeba być nadzwyczaj skupionym, usiąść wygodnie w fotelu i rozkoszować się historią.

Będę teraz hipsterem, bo wbrew reszcie internetu powiem, że mi bardziej podobała się "Kraina wódki". Tak po prostu, czytało mi się ją lepiej, choć też ma trochę ciężkawy styl. Może to z powodu większego absurdu, który ubóstwiam pod każdą postacią? "Obfite piersi, pełne biodra" też są okej, ale nie porwały mnie wyjątkowo. Warto sprawdzić, jeśli macie czas na tak pokaźną objętościowo książkę.

0 komentarze: