Bling Ring

Nie mam ostatnio szczęścia do filmów oglądanych w kinie. Najpierw był o wiele słabszy od poprzedników nowy "Kac Vegas", potem efektowny, choć cholernie nudny "Człowiek ze stali". Czy "Bling Ring" odrywa się od tej złej passy? Nie będę Was męczył i już na samym początku powiem, że odpowiedź brzmi: "nie". Ba, ten film nie jest po prostu słaby - on jest tragiczny.
Przyznam, że potencjał "Bling Ring" zdecydowanie miał. Fabuła opowiada historię piątki nastolatków, którzy zaczynają dla zabawy rabować domy gwiazd pokroju Paris Hilton czy Lindsay Lohan. W ekipie najważniejsi są azjatycka "szefowa" i pomysłodawczyni całej akcji, niejaka Rebecca oraz Marc, czyli koleś potajemnie ubierający różowe szpilki i malujący się szminką. W magicznej piątce mamy też choćby Nicki, graną przez Emmę Watson. PR-owcy dobrze to sobie wymyślili, bo trailery stawiają mocno właśnie na postać "Hermiony", a ta wcale nie jest tak ważna w filmie jak wcześniej wspomniana dwójka. Reklama dźwignią handlu. Czy jakoś tak.

Teraz czas na sekcję recenzencką zwaną: "Dlaczego ten film jest chujowy?". Po pierwsze i najważniejsze - nuda. To najbardziej schematyczny film, jaki ostatnio widziałem. Przez półtorej godziny na zmianę śledzimy grupkę wchodzącą do domów gwiazd, a potem imprezy w klubach. Cała historia jest ponoć oparta na faktach, więc szczerze przyznam, że jej bohaterom fajnie musiało się tak żyć. Problem w tym, iż nie zawsze to, co dostajemy w rzeczywistości, jest tak samo efektywne na ekranie.

Na dodatek wszyscy główni bohaterowie są głupimi pizdami. Koleś też, bo zachowuje się non stop jak baba. Cała piątka nadawałaby się do "Galerianek" i mówienia do staruchów: "jak kupisz mi jeansy, to zrobię Ci loda". Emma Watson w tej materii jest najbardziej hardkorowa, bo dostała zadanie zagrania chyba jednej z największych głupich pizd w historii kinematografii. Choć z drugiej strony, dzięki niej mamy dwie przyjemne sceny. Na jednej Watson tańczy na rurze, na drugiej bez rury. Mają się twórcy czym pochwalić, naprawdę.

Na "Bling Ring" nie zasnąłem tylko dzięki muzyce. Podczas seansu możecie zamknąć oczy i słuchać soundtracku, będziecie mieć lepszą opinie o całości. Jest Kanye West, jest Azealia Banks, jest Deadmau5, jest i Frank Ocean. Motyw przewodni (Sleigh Bells - "Crown on the ground") też się wkręca. Nawet ostatnio kilka razy odpaliłem ten soundtrack w całości, choć o filmie chciałbym jak najszybciej zapomnieć.

"Entertainment Weekly" dało "Bling Ring" ocenę 91/100. Albo ktoś podrzucił recenzentowi kasę albo jest on po prostu ślepy. No po prostu nie widzę innego wyjścia. Myślę, że ten film lepiej oglądałoby się będąc nachlanym i naćpanym. Bo wtedy albo cały świat wydawałby się człowiekowi szczęśliwszy, albo po prostu łatwiej byłoby zasnąć. Na trzeźwo do "Bling Ring" nie ma żadnego sensu podchodzić. Chyba, że jest się masochistą.

1 komentarz:

  1. Niezla reenzja, bylam w sobote, i zgadzam sie z Toba co do tego filmu ;)
    Pozdrawiam,
    Alia xxx

    OdpowiedzUsuń