Z kacem jest tak, że jego objawy są różne w zależności od człowieka. Wielu ponoć boli głowa, ja jeszcze takiego przypadku nie miałem. Jedni mówią "nigdy więcej nie tknę alkoholu", ja chętnie rano przyjmę zmrożone piwko. Niektórzy potrafią przespać po imprezie kilkanaście godzin, ja budzę się często jako ten pierwszy.
I nie wiem wtedy kompletnie, co mam ze sobą zrobić. Wstaję, patrzę na zgonujący wokół mnie tłum, zaczynam trochę łazić po zniszczonym przez melanż kompleksie. Ewentualnie po prostu leżę dalej, tam gdzie się obudziłem (a różne miejsca to mogą być). Gdy nadchodzi czas ewentualnego powrotu do domu, żegnam się z tymi, którzy już zmartwychwstali i wyruszam w samotną, autobusową podróż.
Jak więc widać, przez ogrom poimprezowego czasu zostaję sam na sam ze swoim mini-kacem, pod postacią suszenia w gardle i bezsenności. Do tego dochodzą jeszcze wrażenie poprzedniej nocy, które wyjątkowo często dostarczają wrzynających się w psychikę wspomnień. Pomimo więc samotnego obserwowania pola bitwy, dużo mam czasu na po prostu myślenie. No bo co innego w takich chwilach mam robić do cholery?
Ten dziwaczny, kacowaty stan jest dla mnie w jakiś sposób ogromną inspiracją. Zdziwiłoby Was, ile pomysłów na posty na tego bloga powstało po przebudzeniu po imprezie. Jedne zostały już zrealizowane, drugie może kiedyś będą, a trzecie... na trzeźwo okazały się idiotyczne. To właśnie na kacu powstało również kilkadziesiąt pomysłów na książki, których nigdy nie napisałem, przygody, których nigdy nie przeżyłem, rozmowy, których nigdy nie przeprowadziłem.
Kac jest jedną z najbardziej inspirujących mnie rzeczy. W ogóle sam alkohol bardzo inspiruje, ale na samych imprezach czasu zbytnio na myślenie nie ma (#dwuznaczność), a pijąc samemu, czuję się dziwnie. Dlatego już wolę poczekać na to poranne otępienie i wpadać na ogrom ciekawych pomysłów. Idea dzisiejszego postu też powstała na kacu, a jakżeby inaczej :)
Źródło: Flickr.com |
0 komentarze: