Wada ukryta - kryminał na haju


Na polskiego dystrybutora "Wady ukrytej" będę obrażony jeszcze długo. Najpierw miała być premiera kinowa na początku roku, potem skrupulatnie ją przesuwano coraz dalej i dalej. Wreszcie "Inherent Vice" zupełnie znikło z wszelkich rozpisek. Większość chętnych posiliła się więc ostatecznie internetem i po prostu nielegalnie pobrała film. 

Dystrybutor wreszcie postanowił się jednak łaskawie zlitować nad tymi, którzy ciągle wierzyli w premierę "Wady ukrytej" nad Wisłą. O pojawieniu się nowego tworu Paula Thomasa Andersona w kinach nie było jednak sensu już nawet marzyć. W okolicach początku wakacji "Inherent Vice" pojawiło się jednak na DVD i Blu-ray.

Ciągle jednak, brak premiery choćby w kinach studyjnych to naprawdę kiepski żart. Jestem więc ciągle obrażony - nawet, jeśli "Wada ukryta" okazała się być ostatecznie nie aż tak genialna, jak przypuszczałem.


Do Larry'ego "Doca" Sportello, wiecznie zjaranego prywatnego detektywa, przychodzi pewnej nocy jego była dziewczyna. Co należy zaznaczyć - przychodzi ze sprawą dość nietypową. Prosi bowiem Doca, by zbadał sprawę jej nowego faceta, wybitnie prosperującego dewelopera, który może wkrótce stać się ofiarą spisku ze strony jego żony oraz jej kochanka. Detektyw zabiera się do pracy, gdy tylko dowiaduje się, że zarówno jego ex-dziewczyna, jak i wspomniany przedsiębiorca, nagle zupełnie zniknęli.

Jest jedna bardzo ważna rzecz, którą musicie zapamiętać przed zabraniem się za seans "Inherent Vice". Tego filmu nie należy oglądać jako wybitnie sensownego ciągu przyczynowo-skutkowego. Jasne, wszystko zaczyna się dość normalnie - jest sprawa do rozwikłania, bohater zdaje się uważnie stąpać w stronę kolejnych śladów. Zastanawiamy się, jak rozwiąże się zadana detektywowi sprawa. Dla własnego komfortu porzućcie jednak czym prędzej to myślenie rodem z zalewających rynek literacki kryminałów.

W pewnym momencie kulminacja różnych, wziętych zupełnie (jak się wydaje) znikąd wątków zaczyna bowiem przypominać przygotowaną bez ładu i składu wystawę obrazów w muzeum. Tu ktoś wrzucił dzieło z renesansu, obok niego wisi surrealistyczne dziwadło, a jeszcze dalej dorzucono zdjęcia malowidła naściennego z czasów prehistorycznych. Większość scen w filmie jest od pewnego momentu tak totalnie nie do przewidzenia, że nie do końca jesteśmy pewni, czy powinniśmy się z tego cieszyć, czy też rozkminiać: "Hej! Chyba ktoś tu przesadził z absurdem!".


Porzućcie więc logikę i skupiajcie się po prostu na czerpaniu funu z oglądania "Inherent Vice". To film, który - jak chyba żaden inny - namawia nas, by dosłownie "łapać chwilę". Możesz próbować łączyć to wszystko w logiczną całość i podczas seansu rozrysowywać sobie połączenia między kolejnymi wątkami. Jest jednak całkiem spora szansa, że i tak w swym upiornym trudzie polegniesz. Siądź więc wygodnie w fotelu i oglądaj każdy kolejny wątek w "Inherent Vice" jako osobny, godny oddzielnego rozważenia twór.

Daj się potrzymać w napięciu. Daj się wciągnąć w każdy z przypominających kryminał wątków. Daj się rozbawić przez wyjątkowy humor, stojący blisko tego uwielbianego przez fanów Tarantino. Żart jest tu jednak trochę inny, bo niezmieniający całego filmu w komedię. Dowcipy są tu raczej jak wąż, który co jakiś czas ukąsi nas, swoją ofiarę, doprowadzając ją do szybkiego, intensywnego śmiechu.

No i wreszcie - daj się zachwycić grą aktorską. No bo jak można nie zachwycać się Joaquinem Phoenixem, który ponownie pokazał, że żadna pierwszoplanowa rola nie jest dla niego zbyt trudna. Czy to mówimy o nerdowatym wąsaczu z "Her", zgorzkniałym profesorze filozofii z nowego Allena, czy wreszcie non stop jarającym blanty detektywem z najdziwniejszym zarostem w kinematografii od dawna.


Owszem, ten cały fabularny ambaras czasem mimo wszystko wkurzy i wprowadzi na twarz widza grymas niepewności. Mimo wszystko uważam, że w "Inherent Vice" upchano po prostu za dużo wszystkiego. Mógłbym napisać: "ten film powinien być książką". Ale hej - on nią jest, bo "Wada ukryta" to ekranizacja powieści dziwacznego pisarza, Thomasa Pynchona. I ponoć Andersonowi udało się dość mocno odwzorować szaleństwo, jakie panuje w literackim oryginale "Inherent Vice".

Dla mnie jednak ten cały miszmasz to trochę za dużo, by ogłaszać "Wadę ukrytą" filmem genialnym. Nie mogę mimo tego zaprzeczyć, że ta produkcja okazała się dla mnie ostatecznie po prostu... fajna. Nie każdemu się spodoba - mi na szczęście udało się załapać pomiędzy głosicieli kinematograficznego geniuszu, a tych znudzonych i zawiedzionych "Inherent Vice". Warto samemu sprawdzić, do której kategorii my się zaliczymy.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: