Tegoroczny letni okres festiwalowy możemy już chyba uznać za zakończony. Powiedzieć, że w jego czasie polscy fani amerykańskiego rapu mieli sporą radochę, to powiedzieć zbyt mało. Polskę w przeciągu raptem trzech miesięcy odwiedziła bowiem bardzo pokaźna grupa zagranicznych gwiazd hip-hopowych, poczynając od Drake'a, przez A$AP Rocky'ego i Kendricka Lamara, na Tylerze czy Big Seanie kończąc.
Miałem okazję być na koncertach pierwszej trójki z wymienionych wyżej artystów. Żaden jednak nie okazał się być tym najlepszym, o którym dziś chciałbym napisać.
Dlaczego nie? Cóż - Drake przygotował totalnie przebojowe show, które jednak raziło sztucznością (co chwilę powtarzane zdania w rodzaju "POLSKA! JESTEŚCIE NAJLEPSI!") i prezentacją większości kawałków za pomocą raptem jednej zwrotki i refrenu. Kendrick wypadł lepiej niż dwa lata temu na Open'erze, ale w dużej mierze zasługa tkwi tu w polskich, mainstreamowych słuchaczach, którzy wreszcie zakochali się w hip-hopowym królu nowego pokolenia i rzeczywiście bawili się na koncercie. A Rocky? Na nim się, szczerze mówiąc, po prostu zawiodłem. Ogromny chaos w setliście i wrzucanie wszystkich możliwych pomysłów do jednego show moim zdaniem się totalnie nie sprawdziło.
Kto więc okazał się być mistrzem rapowych koncertów? Gdzie spędziłem najlepsze hip-hopowe chwile swojego życia? Zdecydowanie na katowickim show Run The Jewels.
Stuprocentową pewność, iż właśnie rozpoczyna się najlepsze rapowe show Twojego życia, masz już podczas samego jego intro. Killer Mike i El-P wychodzą na scenę, gdy w tle wygrywa "We Are The Champions" i - co najważniejsze - uśmiechają się. Szczerzą się do tłumu i zachęcają do jeszcze większych owacji z jego strony. A tłum szaleje niczym nastolatki na widok swojego idola, chociaż RTJ na scenie nie mają zamiaru gwiazdorzyć.
Oczywiście - każdy koncert musi być przygotowany według jakiegoś planu, wielokrotnie już ogrywanego. Ale Run The Jewels udaje się obrócić schemat w dobrą zabawę. Nie tylko dla tłumu, ale i dla siebie samych. Killer Mike zdecydowanie należy do "sporawych" ludzi, a mimo to wyskakuje na środek sceny i zaczyna tańczyć, machając całym swym ciałem z uśmiechem na twarzy. El-P mu wtóruje, zachęcając tłum do aplauzu dla swojego kumpla.
To wszystko jednak tylko dodaje smaczku do wybrzmiewającej z głośników energetycznej muzyki, do której aż chce się skakać. A Run The Jewels sami podkreślają, że to nie będzie koncert, jaki robi wiele gwiazd. Pół żartem, pół serio przed jednym z kawałków mówią, by osoby w białych butach lepiej odeszły daleko od sceny i by nikt nie próbował nagrywać tego koncertu na telefon. Dlaczego? Bo zaraz duet chce zrobić taki rozpierdol, że białe sneakersy staną się na zawsze czarne, a telefony upadną pod nogi tłumu. I mają rację. Za cholerę nie odważyłbym się wyciągnąć komórki, gdy bawi się tłum na Run The Jewels. To chyba najpiękniejsze podsumowanie tego, dlaczego koncert RTJ to najlepsze rapowe show, na jakim byłem.
Tak samo wierzysz w kilkukrotnie powtórzone: "musimy wrócić do Polski". Więc gdy już RTJ rzeczywiście wróci nad Wisłę, naprawdę TRZEBA tam być.
0 komentarze: