Do dziś pamiętam, z jakim delikatnym powątpiewaniem zaopatrywałem się przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia w pierwszym tom serii "Pieśń Lodu i Ognia" - "Grę o tron". Przewidywałem co prawda, że książka mi się spodoba, ale bałem się, iż potem będzie mi dane się męczyć rok czy dwa z czytaniem kolejnych części sagi. Wydawało mi się, że wyrosłem już z wielotomowych opowieści i na mojej biblioteczce pozostało miejsce jedynie dla pojedynczych sztosów.
Jak się to wszystko skończyło, wszyscy stali bywalcy MajkOnMajk już dobrze wiedzą. Najpierw przeczytałem "Grę o tron" w cztery dni, a potem szukałem każdego dłuższego weekendu czy okresu świątecznego, by mieć czas na połykanie reszty tomów serii w podobnym czasie. Za każdym razem brnąłem przez powieści Martina z ubóstwieniem wymalowanym na twarzy. Tak - nawet wtedy, gdy czwarty tom serii okazał się tym najgorszym. Ciągle jednak "najgorszy" nie oznaczało w przypadku tak świetnego fantasy książki złej (RECENZJA).
Poza tym, czwarty tom "Pieśni" jeszcze bardziej napalił mnie na ostatni z dotychczas wydanych, czyli "Taniec ze smokami". W "Uczcie dla wron" otrzymaliśmy bowiem historię opowiedzianą z perspektywy tylko części postaci i to raczej tych mniej interesujących. W "Tańcu" mieli natomiast powrócić najwięksi ulubieńcy fanów serii: Daenerys, Jon czy wreszcie przebiegły Tyrion Lannister. I już sam ich powrót sprawiłby mi ogromną radość. Martin musiał zrobić jednak jeszcze więcej.
Chociaż "Taniec ze smokami" to piąty z siedmiu planowanych tomów całej serii, Martin nie rozpoczyna jeszcze domykania pewnych wątków. Ba, działa wręcz przeciwnie, dorzucając parę zupełnie nowych historii, które mogą samodzielnie odmienić losy całego Westeros.
Pojawiają się zupełnie nowi, ważni dla serii bohaterowie, choć przecież Martin ostatnio trochę zwolnił z ubijaniem swoich głównych herosów. Przygotujcie się więc na konieczność zapamiętania jeszcze większej ilości dziwnych imion i mylących się nazwisk. Tym bardziej, że pisarz już całkowicie porzucił charakterystyczne opowiadanie historii wyłącznie z perspektywy wybranych głównych bohaterów, bardzo często oddając głos także postaciom drugo- czy trzecioplanowym. Na szczęście tym razem wychodzi mu to o wiele lepiej niż w czwartym tomie i niektóre z nowych opowieści rzeczywiście potrafią wciągnąć równie mocno, co wątki znane już fanom.
Ten zasyp nowych historii wskazuje nam jednak również pewien problem z pisarstwem Martina. Coraz bardziej wychodzi bowiem z naszego brodatego ulubieńca starszy dziadek, który chcąc opowiedzieć nam jedną, krótką historię ze swego życia, ostatecznie nie mieści się nawet w parogodzinnym monologu. Część rozdziałów w "Tańcu" wydaje się zupełnie nic nie wprowadzać do fabuły serii, a te rzeczywiście ważne wątki Martin wydłuża do granic znośności - da się jeszcze to przetrwać, ale gdyby pisarz zrobił jeszcze parę kroków w złą stronę, wywołałby u czytelnika znużenie i wkurzenie.
Z jednej strony więc cieszę się, że Długobrody dostarczył nam w piątej części swej serii parę nowych, naprawdę mocno intrygujących wątków. Z drugiej jednak, powoli zaczynam się obawiać, jak to przełoży się na ostatnie dwa tomy. Martin musi zatrzymać swoją ewolucję w stronę bajarza i skupić się bardziej na konkretach, by sensownie doprowadzić tę serię do końca.
No, chyba że "Wichry zimy" składać się będą już nie z dwóch 600-stronicowych części, ale trzech czy czterech oddzielnych ksiąg. Na razie jednak nie słychać nic konkretnego na temat premiery szóstego tomu. A szkoda, bo "Taniec ze smokami", choć wzbudza delikatną niepewność co do przyszłości serii, jest niewątpliwie ciągle świetnym fantasy, odbijającym serię od trochę gorszego poziomu znanego z "Uczty dla wron".
Prosimy więc, Panie Martin - pisz Pan te książki szybciej.
Linki do recenzji poprzednich części "Pieśni Lodu i Ognia": "Gra o tron", "Starcie królów", "Nawałnica mieczy", "Uczta dla wron".
Linki do recenzji poprzednich części "Pieśni Lodu i Ognia": "Gra o tron", "Starcie królów", "Nawałnica mieczy", "Uczta dla wron".
0 komentarze: