True Detective 2 - serial, który nie powinien być serialem


Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się napisać dwóch samodzielnych postów o jednym i tym samym serialu czy też jego różnych sezonach. Zasadniczo bowiem, choć kolejne serie danego show potrafią się różnić jakością, zawsze opowiadają tę samą, długą historię. W przypadku "True Detective" postanowiłem jednak złamać swoją zasadę. Dlaczego? Bo druga seria tego serialu to zupełnie inna, odrębna od pierwszego sezonu opowieść. 

Powiedzieć, że nowy "Detektyw" miał spory problem jeszcze przed premierą, to powiedzieć zdecydowanie zbyt mało. Po świetnie przyjętym i uznanym przez wielu za najlepsze show ubiegłego roku pierwszym sezonie serialu (pisałem o nim obszernie TUTAJ), wszyscy oczekiwali kolejnego hitu. Chciano - cytując klasyka - produkcji będącej "bigger, better & more badass". Jednocześnie jednak, mało kto przed premierą drugiego sezonu TD wierzył, że uda mu się osiągnąć sukces swojego poprzednika.


Jak mówią twórcy serialu, "True Detective" od początku miało być antologią - zbiorem zupełnie różnych historii, które w dużej mierze łączyć będzie jedynie nazwa i jakieś zarysy schematu scenariusza. Po mistycznym, kojarzącym się trochę z "Twin Peaks", pierwszym sezonie "Detektywa", tym razem wybrano historię bardziej realistyczną i odciętą od jakichkolwiek wątków okultystycznych. To miała być mocna opowieść o skorumpowaniu władz i policjantach, będących w rzeczywistości marionetkami w rękach bogatych szych.

Fabularne początki w nowym "True Detective" są zrozumiałe. W dziwnych okolicznościach znika Ben Caspere, zarządca miasta Vinci. Po niedługim czasie jego zwłoki znajduje przy drodze Paul Woodrough, policjant z drogówki, a zarazem weteran wojenny. Na miejsce zdarzenia zostaje wezwana dwójka innych detektywów: Ray Velcoro z Vinci oraz Ani Bezzerides z departamentu zajmującego się całym hrabstwem Ventura w Kalifornii. Cała trójka ma zostać połączona w jeden zespół, którego celem jest odkrycie, o co tak naprawdę chodzi w zabójstwie Bena Caspere'a.


Nie brzmi źle, prawda? Cóż - początkowo rzeczywiście jest okej i da się w tym wszystkim połapać, nawet biorąc pod uwagę fakt, że serial ma jeszcze jednego głównego bohatera. Jest nim Frank Semyon, gangster, który właśnie planuje rozpocząć wejście w bardziej legalny biznes. Problem jest jeden - z jego ewentualnym sukcesem bezpośrednio powiązana jest działalność Bena Caspere'a.

Co się dzieje potem w serialu? Przyznam szczerze - nie do końca wiem. W przedostatnim odcinku zorientowałem się, że od jakiegoś czasu zastanawiam się, o czym tak naprawdę ci ludzie na ekranie gadają i co znaczą kolejne nazwiska wyrzucane przez nich między sobą, które mają być rzekomym rozwiązaniem całej sprawy. Myślałem, że to tylko ja, że może nieuważnie oglądałem nowe show spod znaku TD. Internet uświadomił mi jednak, iż nie jestem sam. Mało kto tak naprawdę wiedział, o co w tym wszystkim do końca chodzi.


Drugi "True Detective" (podobnie jak poprzednik) zawiera w sobie także pewną liczbę wątków pobocznych, dotyczących nie głównej osi fabularnej, a samych bohaterów, ich przeszłości i teraźniejszości. Czy to wyszło lepiej twórcom serialu? Nie. Wątki w większości urywają się zupełnie nagle, nawet wtedy, gdy wydają się być naprawdę ważne. Do ostatniego, czyli ósmego odcinka przetrwał tylko jeden, związany z synem Raya Velcoro. Reszta wyparowuje jak gdyby nigdy nic i dopiero po finale zastanawiamy się "ej, a co z tą i tą historią, he?".

To może pora na dobre rzeczy? Niestety, jeszcze nie. Ostatnim dużym zarzutem z mojej strony jest bowiem... nuda. Dawno nie oglądałem tak dłużącego się i wypełnionego zbędnymi dialogami oraz scenami serialu. A mówię to ja - fan kina niszowego, które często obfite jest w dłużyzny. Może gdyby obcięto te godzinne odcinki o kwadrans, do typowych telewizyjnych 45 minut, byłoby okej.


Tym bardziej, że... tak, teraz przechodzimy do plusów drugiego sezonu TD. Skoro bowiem jesteśmy przy tempie akcji, warto wspomnieć, iż parę odcinków ma świetnie zagospodarowany ostatni kwadrans. Pełne akcji sceny przyciągają wzrok jak magnez i podczas nich pojawia się w głowie myśl, że warto było przetrwać to średnio ciekawe 40-45 minut.

Jakie plusy jeszcze ma nowe "True Detective"? Radę na pewno dają aktorzy. Nie wszyscy są perfekcyjni, to oczywiste, ale - według mnie - takiego Colina Farrella spokojnie można postawić na równi z gwiazdami pierwszego sezonu, czyli Matthew McCounaghayem i Woodym Harrelsonem. Dobrze poradzili sobie też Vince Vaughn w roli Seymona oraz seksowna Rachel McAdams. Jakkolwiek nie byłby oceniany nowy "Detektyw", myślę, że widzowie dobrze zapamiętają to aktorskie trio.

No i wreszcie, mimo wszystko, "True Detective 2" nie ogląda się wcale aż tak źle, jak wiele osób głosi. Serial nie jest totalnie nieciekawy, tylko przynudzający przez zbyt zagmatwaną (jak na raptem osiem epizodów) intrygę oraz część niesamowicie dłużących się scen. I szkoda, że takie wady się pojawiły, bo mimo wszystko czekałem z zainteresowaniem na kolejne odcinki tej dziwnej, detektywistycznej przygody.


Nigdy nie byłem z tych, co to spamowali internet przed premierą tekstami pokroju: "hurr durr, oddajcie nam Metju, a nie jakieś nowe gówno robicie!!!". Czekałem z dużym zainteresowaniem na nowego "Detektywa", bo wiedziałem, że duet Farrell-McAdams nie może zawieźć. I cóż - oni rzeczywiście nie zawiedli. Ciała za to dali w zbyt dużej mierze twórcy drugiego sezonu TD.

W mojej opinii, "True Detective 2" przede wszystkim nie powinien być serialem. Przynajmniej, gdy mówimy o takiej formie scenariusza, jaką ostatecznie otrzymaliśmy. Koncepcja na ten sezon, na jego długie sceny i liczne dialogi, pasuje za to o wiele bardziej do książki. I tak - wiem, że wtedy nie mielibyśmy do czynienia ze świetnym aktorstwem Farrella i reszty. Ale może wtedy wyszedłby po prostu całościowo dobry twór.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

2 komentarze:

  1. dla mnie Vaugh jedynie momentami grał spoko, tak to bardzo mocno średnio, ogólnie jestem strasznie zawiedziony, głównie właśnie dlatego, że też "nie wiedziałem o co chodzi", a jeżeli już wiedziałem, to było to przekazane w taki sposób, że rozwiązanie w żadnym stopniu mnie nie interesowało :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie zauważyłem, że wiele osób narzekało na Vaughna, co mnie zdziwiło, bo dla mnie świetnie odegrał swoją postać. O wiele mniej za to podobał mi się Taylor Kitsch, czyli serialowy Woodrugh. IMO zagrał strasznie bezpłciowo.
      Co do reszty - zasadniczo się zgadzam.

      Usuń