Pewne aplikacje osiągają popularność praktycznie wyłącznie dzięki swoistej poczcie pantoflowej. Jeden kumpel poleci drugiemu, ten jeszcze innemu, a tamten z kolei poda info znajomemu, który ma własnego bloga. Na tymże blogu pojawi się post o tej właśnie apce, przeczytany przez jednego z dziennikarzy jakiegoś popularniejszego serwisu o technologiach. Powoli zaczyna korzystać z danego programu pewna konkretna grupa ludzi, która powiększa się z każdym poleceniem i artykułem w sieci. Wreszcie trafia do medialnego mainstreamu i staje się kolejnym wielkim fenomenem internetu, który "wziął się nie wiadomo skąd".
A Beme? Cóż... on aż tak pod górkę nie miał.
Beme jest bowiem projektem Casey Neistata, czyli obecnie bodaj jednego z najpopularniejszych YouTuberów na świecie. Jego codzienne vlogi zaliczają zwykle przynajmniej kilkaset tysięcy (!) wyświetleń i to właśnie za ich pomocą ostatnimi czasy Casey mocno promował swoją aplikację.
...ciekawego projektu Neistata związanego z samym Snapchatem. Casey bardzo szybko podłapał hype na słynną już aplikację z duszkiem w logo, aktywnie działając w jej ramach. W pewnym momencie stworzył nawet oddzielne konto na YouTube, na którym publikował codziennie swoje filmowe Story ze Snapchata (LINK). Przestał to jednak robić mniej więcej miesiąc temu. Dlaczego? Bo powoli zbliżało się Beme.
Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym, jak Casey opowiada o swojej aplikacji, pomyślałem: "ej, to przecież w zasadzie zwyczajna podróbka Snapchata". Nie dołączyłem do zachwyconych ludzi, a raczej tej grupy zawiedzionych. Jak się bowiem okazało - nie byłem w swym smutku sam. Postanowiłem jednak mimo wszystko spróbować spojrzeć na całą sytuację ze strony entuzjastów. Odpaliłem jeszcze raz wideo Neistata, tym razem mocniej wsłuchując się w każdego jego słowo.
I tym razem na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Snapchat, Instagram, Facebook. Nasze zdjęcia, które tam zamieszczamy, to często pewne konkretne kreacje. To obrazy pokazujące jak chcielibyśmy, by ludzie nas postrzegali. Nie raz widziałem dziewczyny, które strzelały sobie tysiące selfie na raz, byle tylko mieć do wybrania to jedno, najbardziej perfekcyjne. Taki obraz świata jest więc w rzeczywistości niesamowicie sztuczny. Wyselekcjonowany, nieprawdopodobnie perfekcyjny, odrealniony.
Jak więc Beme odchodzi od tego podejścia do dzielenia się swoim światem z innymi? Bardzo prosto - nie pozwala zobaczyć użytkownikowi tego, co wysyła.
Uruchamiasz aplikację, po czym przykładasz telefon do ciała - np. do serca. Urządzenie za pomocą odpowiedniego sensora reaguje, gdy znajduje się odpowiednio blisko użytkownika. Wtedy właśnie rozpoczyna się nagrywanie, zasygnalizowane wibracją. Gdy telefon zawibruje po raz drugi, oznacza to, że filmowanie zakończyło się. Można obejrzeć raz swoje nagranie, po czym znika ono z naszych oczu na zawsze. Poleciało w świat.
Co ciekawe, w przeciwieństwie do Snapchata, nasze wideo mogą oglądać nie tylko osoby, które dodały nas do obserwowanych, ale także zupełnie przypadkowi użytkownicy. I na tym właśnie polega jeden z największych, według mnie, plusów Beme - poznawanie świata z perspektywy zupełnie obcych ludzi.
Jakaś dziewczyna ćwiczy właśnie na siłowni. Ktoś inny płynie jachtem przez morze. Jeszcze inna osoba właśnie przechodzi przez środek Manhattanu, po czym wstępuje do dobrej pizzerii. Ktoś jest na Alasce, ktoś w Miami, ktoś jeszcze inny w Azji czy na Wschodzie Europy. A Ty widzisz ich świat dokładnie tak, jak oni.
Ty również możesz pokazać swój świat. Co ważne - bez przykuwania do tego większej uwagi. Nie musisz unieść wysoko telefonu, naciskać czegokolwiek, wpatrywać się w ekran. Przykładasz gdzieś telefon i gotowe - filmik się nagrywa. Z koncertu, którego nie chcesz przegapić choćby paru sekund, z drogi do domu, gdy nie chcesz potknąć się podczas ciągłego wpatrywania się w telefon. Włączasz telefon, przykładasz go gdziekolwiek, dajesz nagrać się paru sekundom filmiku, wkładasz smartfon z powrotem do kieszeni. Proste, prawda?
Ty również możesz pokazać swój świat. Co ważne - bez przykuwania do tego większej uwagi. Nie musisz unieść wysoko telefonu, naciskać czegokolwiek, wpatrywać się w ekran. Przykładasz gdzieś telefon i gotowe - filmik się nagrywa. Z koncertu, którego nie chcesz przegapić choćby paru sekund, z drogi do domu, gdy nie chcesz potknąć się podczas ciągłego wpatrywania się w telefon. Włączasz telefon, przykładasz go gdziekolwiek, dajesz nagrać się paru sekundom filmiku, wkładasz smartfon z powrotem do kieszeni. Proste, prawda?
I tylko jednego w Beme na razie nie rozumiem - możliwości zrobienia sobie zdjęcia podczas oglądania filmiku, by przekazać swoją reakcję twórcy wideo. Może to dlatego, że na razie chyba nikt do końca nie ogarnia, jak zrobić z tym coś ciekawego. Chociaż ja na razie dostałem na przykład takie cudo, jak widzicie poniżej. Może więc chodzi po prostu o śmieszkowanie?
Trudno mi wyrokować, czy rzeczywiście można w ogóle liczyć na to, że Beme okaże się czymś w rodzaju "pogromcy Snapchata". Choć założenia obu aplikacji są podobne, wydaje mi się, iż apka Neistata skierowana jest do trochę innej grupy osób. Nie zdziwi mnie jednak, jeśli rzeczywiście uda się jej przebić do wielkiego mainstreamu.
Chociaż można chyba powiedzieć, że właściwie już teraz udało się jej to zrobić. Na razie bowiem Beme odblokować można jedynie przy użyciu specjalnego kodu, udostępnionego przez użytkownika mającego już dostęp do apki. W pierwszych dniach po premierze aplikacji ludzie praktycznie bili się o kody na Twitterze czy Facebooku, szukając kogokolwiek, kto mógłby im takowy podarować.
I NEED A BEME CODE PLEASE @CaseyNeistat
— M (@B4Michael) lipiec 26, 2015
Jak się zapewne domyślacie - i mi udało się wreszcie dorwać dostęp do Beme. Teraz mam tym samym także kilka kodów dla Was. Wystarczy wpisać je w aplikacji, by móc korzystać z pełni jej możliwości. Jest tylko jeden problem - na razie Beme dostępne jest wyłącznie na urządzeniach z iOS. Miejmy jednak nadzieję, że także Android doczeka się wreszcie swojej wersji dziecka Casey Neistata.
A jeśli macie iPhone'a i uda Wam się dołączyć do Beme, możecie potem dodać mnie do swoich "znajomych". Jestem w apce pod nickiem "majkonmajk.pl".
Oto z kolei obiecane kody: 348O2-M7QXB-QPD4N-8VJXG; QGK4S-PNDAY-JGFEJ-YOOM3; H7T26-7DCBW-WHOWE-SU6XM.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTu takie komentarze nie są tolerowane. Nieważne czy troll, czy na serio - rozmawiamy kulturalnie. To nie Glamrap.
UsuńTak zupełnie teoretycznie (a teoria niestety nie zawsze pokrywa się z praktyką) powinien być to mocno chybiony strzał, bo zdecydowana większość aplikacji i serwisów społecznościowych polega na autokreacji i nie widzę powodu, dla którego społeczeństwo samojebek, burgerowych zdjęć oraz pozowanych snapów miałoby od tego odejść na rzecz autentyczności. Bo ta jest przeważnie nudna i kiepskiej jakości.
OdpowiedzUsuńTrochę jest w tym prawdy. Całkiem ciekawy artykuł w podobnym nastroju opublikował przy okazji premiery Beme Wired - http://www.wired.com/2015/07/beme-authenticity-boring/
Usuń