O tym, że Szczecin jest nad morzem, pewnie niejeden z Was już słyszał. Ale co z Krakowem? Skąd wzięło nagle to moje przeświadczenie, że Wisła jest tak naprawdę Morzem Bałtyckim? Podziękujcie The Dorszowi, czyli wyjątkowej knajpce w samym centrum Krakowa z typowo brytyjskim przysmakiem - fish & chips.
Spotkałem się już z niejedną osobą, która mówiła, że rybę je tylko w dwóch przypadkach: albo podczas Wigilii, albo, gdy akurat jest nad morzem. Jak więc można namówić kogoś takiego, by jednak skusił się na rybę w Krakowie? W prosty sposób - głosząc, iż w The Dorsz serwuje się lepsze potrawy niż nad Bałtykiem. Lepsze i z brytyjskim zacięciem.
Trzy razy byłem w rybnym przybytku na ulicy Świętej Anny. Miałem próbować różnych potraw, zawsze pozostawałem jednak przy klasycznym fish & chips. Nie dlatego, że nie ufałem w wysoką jakość reszty potraw w The Dorsz. Po prostu nie mogłem odmówić sobie zjedzenia tak dobrego, klasycznego zestawu rybno-frytkowego.
The Dorsz serwuje swoje sztandarowe danie w trzech rozmiarach. Jaki wybrać? Cóż, dla mnie, czyli głodomora, który niejednokrotnie podczas obiadu zjada dwa razy więcej niż inni, zawsze wystarczał średni zestaw. Nawet, gdy burczało mi w brzuchu, po wydaniu tych 22 złotych i spałaszowaniu całego talerza, głód automatycznie ustępował.
A to dlatego, że jedzenia podaje się tu całe mnóstwo. Nikt tu niczego nie skąpi i już sam dorsz w zestawie średnim jest całkiem pokaźny, nie wspominając o całej MASIE frytek, walających się po talerzu. Do tego zawsze dorzucane jest także puree z groszku (przed zamówieniem strasznie się tego bałem, w ostateczności jednak okazało się zaskakująco dobre) albo sałatka - do wyboru, do koloru.
Co jednak ze smakiem? Tak jak wspomniałem - palce lizać. Jest zdecydowanie inaczej niż nad polskim morzem, rzeczywiście o wiele bardziej brytyjsko. Panierka jest, ale nie zabija smaku ryby, a frytki mają bardzo charakterystyczny, zupełnie inny niż w większości knajp smak. Nie wiem, jak się je przygotowuje, ale są ewidentnie dostosowane do jedzenia morskich żyjątek. Nie wyobrażam sobie szamania ich przy akompaniamencie np. burgera, ale z dorszem są po prostu miodzio.
Śpieszę się z tą recenzją, bo po każdym kolejnym napisanym zdaniu ślinka cieknie mi coraz mocniej na myśl o tych pysznościach. Muszę jednak wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Powiadam Wam - bardzo, ale to bardzo błahej, która mimo wszystko zwróciła moją uwagę. Chodzi bowiem o... wodę. Taką zwykłą niegazowaną mineralkę. Bo wiecie, w wielu knajpach (nawet tych "lepszych") podaje się ją po prostu wlewając zawartość butelki do szklanki. W The Dorszu natomiast dodają do całości grubo krojoną limonkę, miętę i kostki lodu. Chyba pierwszy raz w życiu bez bólu wydałem cztery złote na zwykła wodę, nie czując się oszukanym. Nie dlatego, że zawartość szklanki była równowartością ceny - po prostu opakowano to w ładny sposób, jakby "z szacunkiem" do klienta.
Jeśli więc zdarzyło się Wam w tym roku wybrać na wakacje Kraków zamiast morza, jednocześnie jednak za tym drugim bardzo tęsknicie - zajrzyjcie do The Dorsza. Tu poczujecie się tak, jakbyście po wyjściu z knajpki mieli wylądować na krakowskim Rynku obsypanym piaskiem i zatłoczonym opalającymi się turystami.
Polecam & polecam.
0 komentarze: