Jak w trzy wieczory uwierzyć w miłość?


Jestem trochę zaskoczony, jak wiele osób w moim wieku nie wierzy już w "staromodną" koncepcję wielkiej, szaleńczej miłości. Ludzie stają się coraz bardziej praktyczni, wystarczy im jeden nieudany związek, by stwierdzić, że te wszystkie romantyczne historie to tandetna bujda. A jak się pojawia w szkole Werter? Cholera, ten to dopiero był idiotą!* 

Naukowcy twierdzą, że by odnaleźć lekarstwo na jakąś dolegliwość, najpierw trzeba odkryć jej przyczynę. Fantastyczni magowie szukali powodu wszelkiej dziwoty na świecie, by potem odnaleźć stosowne zaklęcie do jej odczarowania. Ja jednak nie mam zamiaru zajmować się psychologizowaniem na temat współczesnych rozpadów związków, krótkich małżeństw i wszystkiego tego wielkiego shitu, który nas otacza ze wszystkich stron. 

Nie - ja proponuję od razu lekarstwo. Czar, który zadziała jak pocałunek niewiasty, zmieniający żabę w pięknego księcia. Magię, która przywróci wiarę w możliwość nie tylko zaistnienia, ale i przetrwania związku nie praktycznego, a wywołanego miłosnym urokiem.


Spotkali się zupełnie przypadkiem, w pociągu przejeżdżającym przez Wiedeń. Ona usiadła obok niego, On - z początkową niepewnością - wreszcie do niej zagadał. Poszli do przedziału barowego, pogadali dłuższą chwilę. Potem On musiał wysiąść. W Wiedniu czekała go przesiadka na samolot do Stanów. Pożegnali się, Ona spojrzała zamyślona w okno. Po chwili On wrócił. Zaproponował jej spontaniczne wyjście z pociągu, który miał zabrać ją do Paryża i spędzenie z nim w Wiedniu całej nocy, w oczekiwaniu na samolot. Zgodziła się. To miała być wyjątkowa, jedyna noc w życiu.

Ponownie trafili na siebie po dziewięciu latach. On napisał książkę o tej wyjątkowej nocy w Austrii, Ona przyszła na spotkanie autorskie z nim w Paryżu. Rozpoznał ją od razu. Ponownie to on miał być wkrótce na lotnisku, ponownie miał wracać do Stanów. Tym razem mieli o wiele, wiele mniej czasu. Mimo to - rozmawiali dokładnie tak, jak przed dziewięcioma laty.

Następnym razem widzimy ich na pięknej greckiej wyspie. Mają już koło czterdziestki, są małżeństwem z cudnymi bliźniaczkami. Przeżyli ze sobą więcej niż jedną, wyjątkową noc. Im obu wydaje się, że powoli zatracają swoją romantyczną miłość. Rozmawiają o swoich problemach, nie rozumieją siebie nawzajem. 

Wszyscy dobrze wiemy, jak kończy się większość takich opowieści. Ta wytłumaczy Wam, dlaczego tak się dzieje. I nauczy zmieniać bieg historii.


Każda z powyżej opisanych historii to jedna część trylogii filmowej Richarda Linklatera, reżysera znanego ostatnio szczególnie ze swojego "Boyhooda", czyli fenomenalnego (według mnie) projektu, pokazującego dwanaście lat życia dokładnie tego samego dzieciaka (więcej przeczytacie o tym filmie TU). Pierwszą historię o upływie czasu, dorastaniu, Linklater zaplanował jednak już wcześniej. 

"Przed wschodem słońca", "Przed zachodem słońca" i "Przed północą". 1995, 2004 i 2013. Ci sami aktorzy, Ethan Hawke i piękna Julie Delpy. Grający tak autentycznie, że nie można pogodzić się z faktem, iż to tylko fikcyjna historia. Bo choć to wszystko misternie zaplanowana opowieść - ja dzięki niej uwierzyłem.

Pierwsza część udowadnia, że można się zakochać, że nie jest to rzecz zarezerwowana tylko dla naszych pierwszych, nastoletnich miłości. Druga część uświadamia, iż romantyczne uczucia mogą nami targać nawet wtedy, kiedy uważamy się za za starych na to. A trzecia? Cholera, ta to robi największą siekę w głowie.

To trzeba przeżyć samemu, poznać tych bohaterów, uwierzyć w nich, pragnąć ich historii. Całą trylogię obejrzałem w trzy następujące po sobie noce. Nie wyobrażałem sobie czekania na kolejną część tej opowieści i NADZIEI dłużej. Częściowo żałuję, że w 1995, zamiast kończenia właśnie roczku, nie byłem dwudziestolatkiem, takim samym jak ci ludzie w filmie. Że nie dorastałem razem z nimi, że nie doświadczałem tego zderzenia z własną rzeczywistością, w jakiej się obecnie znajduje, opisanej w filmie. Z drugiej jednak strony, cieszę się, iż mogłem wszystkie te filmy obejrzeć teraz, za jednym zamachem. Bo mam wrażenie, że one pokazują mi, jaką drogą powinienem iść, jak pokonywać przeszkody w przyszłości i jak trzymać się w życiu tego, co najważniejsze. Uwierzyć, iż w wieku czterdziestu lat nie wszystko będzie już stracone.


Każdy z tych filmów ogląda się na jednym wdechu. Są tu długie, wypełnione nieustanną rozmową sceny. To na papierze może wydawać się nudne. Ale, cholera, Linklater zrobił z tego coś nieprawdopodobnego. Coś, w co wpatrujesz się z urzeczeniem na twarzy. A jeśli nie wierzycie mi - spytajcie profesjonalnych krytyków filmowych. Wszystkie części "Before" zostały ocenione bardzo dobrze, z piękną wisienką na torcie, pod postacią średniej ocen 94/100 dla "Przed północą".

Macie ode mnie zadanie domowe na najbliższy w weekend. W piątek obejrzyjcie "Przed wschodem słońca", w sobotę "Przed zachodem słońca", a w niedzielę "Przed północą". To dla waszego dobra. 

Pozwólcie sobie uwierzyć. Pozwólcie sobie mieć nadzieję.



* Tak właściwie, to rzeczywiście był, ale ćśśś!

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

0 komentarze: