Większość społeczeństwa nie pragnie ambitnej sztuki. Jeśli czytają książki, to sięgają po "Pięćdziesiąt twarzy Greya", jeśli oglądają filmy, to pędzą na premiery kolejnych polskich komedii romantycznych, a jeśli chcą posłuchać muzyki, puszczają setlisty z topowych radiostacji. Powinniśmy się jednak cieszyć, że tego typu rozrywki wciąż w jakiś sposób istnieją w świadomości ludzi. Bo weźmy taki teatr chociażby - on wypadł już całkowicie z obiegu.
Lubię czasem poczytać ambitne książki, pooglądać takież filmy, a czasem nawet posłuchać jakiejś muzyki klasycznej (to najrzadziej, ale jednak). Ale teatr? Do tej pory nawet ja sobie to odpuszczałem. Postanowiłem jednak przełamać się i do teatru się wybrać. A że miały zamiar iść do niego dwie moje znajome, postanowiłem do nich dołączyć i sprawdzić, co też w dzisiejszych czasach grają w takich przybytkach.
Padło na "Być jak Steve Jobs". Nie będę ukrywał, nazwisko słynnego wizjonera wiele w tym przypadku zrobiło, choć od samego początku wiedziałem, że spektakl zbyt wiele z nim nie będzie miał wspólnego. Całość to bowiem swoista dyskusja nad sprawą transformacji ustrojowej w Polsce. Tak, macie rację - to brzmi stanowczo za poważnie.
Na szczęście ostatecznie tak zbyt poważnie nie jest. Sztuka okazuje się bowiem zrobiona na modłę tych bardziej współczesnych i ważny temat przekazuje w sposób naprawdę śmieszny. Zadziwiające jest, ile razy parskałem śmiechem podczas tego spektaklu. Naprawdę, większość komedii z kin przy "Być jak Steve Jobs" po prostu wymięka. Część scen, na przykład, powinna się nadzwyczaj spodobać tym z "mrocznej strony internetu". Aktorzy rzucają "kurwami" w ilościach sporych (lecz rozsądnych), śmiejąc przy tym ze wszystkiego: od Wałęsy, aż po - cytuję - "papieżaka", czyli Jana Pawła II.
Bardzo pozytywnie zaskakuje również muzyka. Dostajemy tu mocną elektronikę, przypominającą chociażby niektóre podkłady z ostatniej płyty Kanye Westa. Razem z efektownymi wizualizacjami i często nietypową scenografią, tworzy ona psychodeliczny klimat, który - trochę paradoksalnie - nie rozprasza, a jedynie przykuwa uwagę do tego, co dzieje się na scenie. Jeśli ktoś wie, gdzie można posłuchać w sieci muzyki z tego spektaklu, będę wdzięczny za jakąkolwiek informację. Naprawdę, aż tak mi się ona spodobała.
Aktorzy zdecydowanie nie zawiedli, a wręcz pokazali wielką klasę. Jest to granie inne niż w filmach, wymagające na pewno więcej. Wiadomym jest, że należy w tym miejscu pochwalić takie postaci jak Anna Dymna, mnie jednak szczególnie przypadła do gustu bardzo młoda aktorka - Justyna Wasilewska. Choć nie było jej na scenie specjalnie dużo, to każdy swój fragment (szczególnie końcówkę) zagrała naprawdę fenomenalnie.
Cóż więc mogę napisać, jeśli nie zachętę, byście poszli na "Być jak Steve Jobs", gdy tylko będziecie mieli okazję. Ale w tym poście wcale nie chodzi tylko o ten konkretny spektakl. To również apel do Was i do mnie samego, byśmy wszyscy zwrócili uwagę na teatr. Omijany przez rzesze ludzi szerokim łukiem, a - jak sam się przekonałem - oferujący często więcej rozrywki niż inne rodzaje kultury. Trzeba po prostu znaleźć odpowiedni dla siebie spektakl. A "Być jak Steve Jobs" zdecydowanie trafił w me gusta.
Źródło: strona krakowskiego Narodowego Starego Teatru |
Fakt, ja też do teatru nie chodzę. Widząc ten wpis sprawdziłem czy grają "Być jak Steve Jobs" u mnie w Bydgoszczy - niestety nie. A może w końcu bym się przełamał ;) Jeśli zaś chodzi o rzadko słuchaną przez Ciebie (jak i przeze mnie) muzykę klasyczną, polecam posłuchać Pawbeats - Muzyka Instrumentalna, szczególnie utwór "Rozmowa". Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJeśli kiedyś się w Bydgoszczy ten spektakl pojawi, naprawdę mocno zachęcam do jego sprawdzenia :) W kwestii zamienników, szukaj po prostu spektakli, które są uznane ogólnie za "teatr współczesny". Wydaje mi się, że też powinny się sprawdzić :)
UsuńCo do muzyki zaś: chodziło mi bardziej o taką "do bólu" klasyczną, ale dzięki za hint, nie wiedziałem nawet, że Pawbeats takie coś wypuścił :)