Po książkowych podróżach krajoznawczych do Nowego Jorku i Lizbony, czas wrócić wreszcie do typowych powieści. Brakowało mi tego strasznie, dlatego cieszę się, że literatura tego typu trafiła z powrotem przed moje oczy właśnie pod postacią "Trainspotting". Bo nie dość, że tytuł ten jest powieścią, to na dodatek taką do bólu obrazoburczą, prawdziwą i bezczelną. A poza tym - przyznam to od razu - po prostu dobrą. Dla mnie taki opis brzmi jak ideał.
"Trainspotting" przenosi nas do Szkocji, konkretniej światka tamtejszych ćpunów i alkoholików. Młodych, z perspektywami na życie zniszczonymi przez ich uzależnienia. Głównym bohaterem jest niejaki Mark Renton, zwany przez kumpli Czynszem. Nie jest on jednak jedyną ważną postacią w książce, zdarzają się bowiem również minuty sławy jego znajomych. Nie wszyscy oni biorą, zdecydowaną większość (jeśli nie wszystkich) można jednak spokojnie powiązać w jakiś sposób z zachowaniami patologicznymi.
Trudno tak naprawdę określić fabułę książki, ponieważ w dużej mierze tworzą ją luźne fragmenty, które można by wypuścić jako oddzielne opowiadania. Wszystko łączy jednak jakaś ciągłość oraz oczywiście postaci i tematyka. Autor nie krytykuje wprost ćpania, a pozwala wyrobić w sobie stosowną opinię samemu czytelnikowi. Bo choć czasem można się w sytuacji bohaterów doszukać "wygrywania życia", to wciąż jednak bywa to przysłonięte przez ich problemy i uzależnienia.
Nie brakuje tutaj także humoru, choć na pewno mocno specyficznego. Część sytuacji zdecydowanie parę osób oburzy, zamiast rozbawić, ale niestety mentalność smutasów taka bywa. Ja parę razy ślęczałem nad "Trainspotting" z otwartymi szeroko ustami wyrażającymi zadziwienie, jednocześnie w duchu śmiejąc się z nieraz wręcz tragicznych zdarzeń. Dla ludzi bez serca - twór cudowny.
Na pewno jedną z rzeczy, która podczas czytania najbardziej przykuwa wzrok, jest nietypowa pisownia. Podjąłem ostatnio ten temat w poście o polskich tłumaczeniach, teraz czas go jednak rozwinąć. Oryginalny tekst, zapisany często fonetyczną wersją szkockiego, rodzimy tłumacz przeniósł na nasze realia w banalny na pierwszy rzut oka sposób - zapisał całość tak, jakby mówił to "nasz" żulo-ćpun. Jest tu więc mnóstwo zakończeń "om" zamiast "ą", "en" zamiast "ę" i innych podobnych kombinacji z życia wziętych. Ulubionym słowem Czynsza i spółki jest z kolei "pizda". "Pizda" może zarówno podwyższać wartość dobrego człowieka, jak i uwłaszczać jeszcze bardziej największym gnojkom. Ot, taki paradoks.
Przyznam, że początkowo trudno było mi się przyzwyczaić do tego kaleczenia języka, ale dość szybko przechodzi się z tym na porządek dzienny. Dzięki temu książka naprawdę brzmi "prawdziwiej" i bardziej realistycznie. Łatwiej przez taką pisownię zrozumieć, kim tak naprawdę są bohaterowie powieści. Gdy czyta się mądre słowa, wypowiedziane przez nich charakterystycznym, prostackim wręcz językiem, nie da się obok tego przejść obojętnie. Choćby mowa było o najbardziej podstawowych truizmach.
Wchłonąłem "Trainspotting" bardzo szybko, każdą wolną chwilę poświęcając temu - niezbyt długiemu swoją drogą - tytułowi. Nie jestem pewien, czy w przypadku takiego utworu można mówić o "geniuszu", dlatego powiem po prostu, że jest to powieść moim zdaniem bardzo dobra i wciągająca. Na pewno nie dla każdego, bo i pewnie sporo jej krytyków można by znaleźć. Ale jeśli lubicie na swój sposób brutalne, chamskie, ale jednocześnie ociekające prawdziwością historie - "Trainspotting" jest dla Was.
Protip dla fanów Charlesa Bukowskiego - biegnijcie do sklepu po tę książkę jak najszybciej.
0 komentarze: