Powoli nadchodzi jesień. Różni ludzie w różny sposób dochodzą do tego wniosku. Jedni zauważają to poprzez spadki temperatury, drudzy przez to, że dni stają się coraz krótsze, a jeszcze inni zwracają uwagę na odloty z Polski bocianów. Ja natomiast na jesień przygotowuję się już od dobrych paru lat, biorąc pod uwagę coś zupełnie innego. To bowiem właśnie w końcówce roku pojawia się najwięcej ważnych premier w przemyśle gier wideo.
Ja, pomimo tego, że do niedawna stałem trochę z boku tej branży i tak miałem już swoje plany, związane z jesiennymi hitami. Bowiem nawet jeśli nie śledziłem informacji na temat zupełnie nowych marek, wciąż pozostawały te, z którymi jestem w jakiś sposób związany. Liczyłem, że będzie tego mniej niż choćby rok temu. Cóż - znów się przeliczyłem.
Oczywiście największą podstawą, w jaką zaopatrzy się ogrom graczy już w dniu premiery, jest nowa część serii "Grand Theft Auto". Prawda jest tak, że jej twórcy, czyli firma Rockstar, mogliby w ogóle nie wypuszczać żadnych materiałów z nią związanych przed premierą. I tak zarobiliby pokaźną sumkę pieniędzy. Staram się przeglądać newsy na jej temat tylko fragmentarycznie - chcę zostać zaskoczony. Co by się nie działo, jestem pewien otrzymania produktu perfekcyjnego. Od 17 września zamykam się w domu na kilka dni i prawie non stop cioram w ten tytuł. Serio.
Następny w kolejce jest "Batman: Arkham Origins". Po poprzednich dwóch częściach, tutaj również spodziewam się czegoś wyśmienitego. Klimat, rozgrywka, historia i oczywiście sam Batman - to podstawowe cechy potwierdzające świetność tej serii. Swoją drogą, bardzo możliwe, że będzie to jedyna po "Grand Theft Auto V" gra, którą zamówię w pre-orderze. Dlaczego?
Powodem jest najzwyczajniej w świecie brak czasu. "Arkham Origins" wychodzi 25 października, następne dwa interesujące mnie tytuły, czyli czwarte części zarówno "Assassin's Creed", jak i "Battlefielda", wychodzą nie dość, że tego samego dnia, to raptem tydzień po przygodach Batmana. Nie widzę możliwości, żebym swoją przygodę z Brucem Waynem zakończył tak szybko.
Chętnie zaopatrzyłbym się jeszcze w nowe odsłony serii "FIFA" czy "Call of Duty", a do tego dorzucił chociażby świetnie zapowiadające się "Watch Dogs". Problem w tym, że licząc wszystkie wspomniane wyżej must-have'y, wychodzą AŻ cztery pozycje. To jest serio sporo kasy, nawet jeśli kupię "Asssassina" i "Battlefielda" trochę później. Ach, no i dojdzie też remake pierwszego "Fable", ale tutaj liczę na niższą niż standardowo cenę już w dniu grudniowej premiery.
Jeśli jakimś cudem uda mi się zdobyć trochę oszczędności, mam przed sobą jeszcze jeden cel - zakup nowego Xboksa. Premiera na świecie w listopadzie, w Polsce oficjalnie dopiero (prawdopodobnie) w czerwcu przyszłego roku. Gdyby jednak jakiś sklep postanowił sprowadzać nowe konsole w rozsądnej cenie, byłbym w stanie wyrzec się wielu wydatków, by dostać jedną w swoje łapska na światową premierę. Myślę, że jako student dam radę wytrwać na przysłowiowej bułce z chlebem.
Miałem zatytułować ten post: "Ciężkie jest życie gracza". Ale wcale tak nie jest, jeśli weźmiemy pod uwagę możliwość wygodnego rozłożenia się w fotelu i rozkoszowania się tym, co dzieje się na ekranie. Toż to przyjemność w czystej formie. Ciężkie bywa co najwyżej zbieranie funduszy na tę rozrywkę. Można więc po prostu powiedzieć: drogie jest życia gracza. Pocieszam się tym, że istnieją bardziej kosztowne hobby.
Tak, wiem, hasztag na dziś to ewidentnie #firstworldproblems ;)
Nie mają na co pieniędzy wydawać, bogacze jebani. Źródło: Flickr.com |
0 komentarze: