Pisałem Wam w ubiegłotygodniowej recenzji książkowej, że dziś odkryję trzecie miasto, do którego chciałbym kiedyś trafić. Jak już zapewne zauważyliście po tytule, po Tokio i Nowym Jorku jest to Lizbona, stolica Portugalii. Od dawna polowałem na książkę o niej, autorstwa Marcina Kydryńskiego. Sześćdziesiąt złotych było jednak ceną dość sporawą, więc gdy natrafiłem na promocję z serii "-50%", bez zastanowienia zamówiłem swój własny egzemplarz. Czy było warto?
Kydryński mieszkał w Lizbonie i fotografował. Jak sam wspomina na początku "Muzyki moich ulic", chciał on początkowo wydać tę "książeczkę" jedynie jako zbiór zdjęć. Poproszono go jednak również o skrobnięcie kilku słów, dlatego nie brakuje tu tekstu czytanego. To historia, w której Kydryński oprowadza nas po ulicach Lizbony i wskazuje miejsca, jakich próżno szukać w klasycznych przewodnikach.
Głównym tematem wciąż pozostaje jednak tytułowa muzyka. Czuć u Kydryńskiego bowiem prawdziwą miłość nie tylko do Lizbony, ale i fado, czyli popularnego tam gatunku muzycznego. I mimo tego, że nie zostałem jakoś prawdziwie mocno ujęty tego typu muzyką, to czytało mi się o niej bardzo przyjemnie. To właśnie przez tę pasję, z jaką pisze o wszystkich portugalskich wykonawcach autor. A i warto czasem puścić sobie podczas czytania polecane przez niego fado - całość od razu nabiera bardziej namacalnego klimatu.
Podoba mi się również język, jakiego Kydryński używa. Pisze ładnie, lecz współcześnie, co ja zawsze uważam za najbardziej odpowiednią opcję. Nie ma tu zbytniego wymądrzania się trudnymi słówkami, ale nie jest to też język typowego Kowalskiego. Wielu nie tylko dziennikarzy, ale i nawet pisarzy, mogłoby się uczyć od autora "Muzyki moich ulic". Serio.
Nie można też zapomnieć o fotografiach, bo przecież i one są bardzo ważną częścią książki. Nie mamy tu do czynienia z typowymi zdjęciami, jakich pełno w internecie. To raczej ten typ fotografii, zbliżający się do sztuki, czasem dzięki losowości momentu, a czasem dzięki własnemu dobremu wyborowi. Naprawdę warto zatrzymać się nad tymi fragmentami Lizbony, a nie potraktować je tylko jako chwilową odskocznię od tekstu. Którego przecież i tak wcale nie ma aż tak dużo.
"Muzyka moich ulic" nie jest może książką idealną, ale zdecydowanie wartą sprawdzenia. Czasem Kydryński po prostu przynudza, jak choćby (o ironio) w rozdziałach na temat powieści związanych z Lizboną. Nie jestem do końca pewien, czy na pewno kupiłbym teraz ten tytuł w oryginalnej cenie, ale jeśli kiedyś jeszcze traficie na podobną okazję, co ja, trzydzieści złociszy to naprawdę świetna kwota za taką przygodę. Jeszcze bardziej chce się po niej ruszyć do Lizbony.
0 komentarze: