Jeśli miałbym wskazać jednego z wielkich reżyserów, którego chciałbym zobaczyć kiedyś wszystkie filmy - ewidentnie wybrałbym Woody'ego Allena. Ciężko mi trochę nazywać się jego fanem, gdyż widziałem raptem kilka rzeczy, jakie wyszły spod jego rąk, ale wystarczyły mi one do stwierdzenia, że facet ten jest jednym z geniuszy kinematografii. Gdy więc nadarzyła się okazja, by obejrzeć jego biografie w kinie, nie miałem żadnych wahań. Czy było warto poświęcić te dwie godziny swojego czasu?
Gdyby określić gatunek nazwany "typowym filmem dokumentalnym o kimś znanym", to ta produkcja byłaby najbardziej schematycznym spełnieniem jego założeń. Są wypowiedzi samego głównego bohatera, jest kilka opinii innych ludzi, w jakiś sposób z nim związanych, są archiwalne ujęcia. A wszystko to okraszone do bólu typowym poprowadzeniem scenariusza. Jest też trochę śmiechu, ale w większości wypływa on albo z samych ust Allena, albo z fragmentów jego filmów.
Nic jednak nie zmienia faktu, który zaznaczyć trzeba jak najszybciej - ta produkcja je po prostu cholernie nudna. Tak nudna, że da się przy niej autentycznie zasnąć. Oficjalnie potwierdza to mój kumpel (pozdrawiam!), chrapiący przez kilkanaście minut seansu. Gdyby nie moja blogerska chęć do przetrwania przez całość, by ocenić wszystko jak najbardziej miarodajnie, pewnie poszedłbym w jego ślady. Co z tego, iż czasem da się naprawdę głośno zaśmiać, skoro po godzinie chce się modlić do wszystkich możliwych bogów o magiczny napis "The End".
Coś ten film psuje, choć przecież historia i jej bohater mają ogromny potencjał. Ale nawet, jeśli usłyszy się jakąś ciekawostkę, po chwili całość i tak wraca do swojego nużącego nurtu. Nie widzę tu innego wyjścia, jak po prostu obwinić o wszystko reżysera tego dokumentu. Jeśli się nie ma odpowiednich umiejętności, na pewne rzeczy po prostu nie powinno się porywać. Tworzenie filmu o kimś takim jak Woody Allen należy oddawać jedynie w naprawdę dobre ręce. Pan Robert B. Weide, jak widać, nie ma się zbytnio czym pochwalić.
Podobno komuś się ten film spodobał, więc kto wie, może znajdzie się jeszcze garść podobnie nastawionych ludzi. Osobiście jednak nie wiem, dla kogo to "coś" zostało stworzone. Skoro mnie, niedzielnego fascynaty Allena, niewiedzącego zbyt wiele rzeczy o Woodym, ten film nudzi, jak mają go odbierać najbardziej zagorzali fani, którzy o wszystkim zaprezentowanym w tej produkcji już pewnie wiedzą? Nie polecam, chyba, że poszukujecie filmu do snu.
0 komentarze: