Na samym początku tej recenzji chciałbym zaznaczyć, iż omawiany film zacząłem oglądać o godzinie drugiej w nocy. Będąc swoją drogą po seansie dwóch innych tworów. Tak się bowiem złożyło, iż udało mi się pójść na maraton trzech ostatnich filmów Woody'ego Allena, czyli "O północy w Paryżu", "Zakochani w Rzymie" oraz premierowego "Blue Jasmine". Mam jednak wrażenie, że późna godzina nie wpłynęła zbytnio na moją opinię na temat którejkolwiek z wymienionych produkcji. Czuję się jednak zobowiązany o całej sytuacji Was poinformować, Drodzy Czytelnicy.
Gdzieś w sieci znalazłem reklamę nowego filmu Allena, głoszącą, iż przed nami premiera "nowej produkcji mistrza komedii". Wielu się zapewne z takim określeniem Woody'ego nie zgodzi, ja jednak przyznam, że zawsze doceniałem humorystyczny akcent tworów tego szaleńca. Konieczne jest więc według mnie ocenienie najpierw tego aspektu "Blue Jasmine". I nie będzie to niestety zbyt pozytywna wypowiedź.
"Blue Jasmine" jest bowiem po prostu przerażająco nieśmieszne. Okej, może ten aspekt filmu wypadłby całkiem nieźle na tle dramatów czy dokumentów o największych chorobach ludzkości, ale w porównaniu do innych tworów Woody'ego, jest po prostu słabo. Podczas oglądania "O północy w Paryżu" i "Zakochanych w Rzymie" salę nie raz zagłuszał gromki śmiech widzów. Tutaj niestety podobna sytuacja miała miejsce może ze dwa razy.
Czuć rzeczywiście, że Allen poszedł tutaj w stronę poważniejszą, ale i to nie wyszło mu najciekawiej. W szczególności przez wspomnianą już typowość całej historii. Nie ma tak naprawdę co tu zaskoczyć i zadziwić widza. Tragedią film nie jest, bo mimo wszystko śledziłem w jakiś zaintrygowany sposób całą akcję na ekranie, mimo tego na napisach końcowych poczułem pewnego rodzaju ulgę.
I mimo, że oskubany z humoru, typowy pesymizm Woody'ego nie sprawdził się zbytnio, na pewno jedno Allenowi wciąż wychodzi - dobór aktorów. W sieci już pojawią się peany, iż w tej produkcji Kate Blanchett jest ważniejszą postacią niż sam reżyser. Bo przyznać trzeba, że zagrała ona swą rolę świetnie, z kunsztem wcielając się w typ postaci, który ja do bólu określam "głupią pizdą". Reszta aktorów również trzyma wysoki poziom, choć mało kto ich niestety zauważa przy odtwórczyni głównej roli. A szkoda, bo moim zdaniem również i taka Sally Hawkins jest warta docenienia.
Blanchett zagrała swoją rolę rzeczywiście świetnie, choć trzeba przyznać, że nie tylko to doprowadziło do udanego przyćmienia przez nią postaci Allena. Woody tym razem niestety trochę wypadł z formy i to poskutkowało tym, iż "Blue Jasmine" można nazwać produkcją co najwyżej średnią. Mimo tego słynny reżyser znów zaskakuje, w jak luźny sposób potrafi diametralnie zmieniać tematy swoich corocznych filmów. Pesymizm pozbawiony humoru mu niestety nie sprzyja. Poprzednie dwa filmy były lepsze.
0 komentarze: