Radio Yokohama

W lutym tego roku zachwycałem się na blogu książką "Bezsenność w Tokio". Swojego zdania, że jest to pozycja świetna, nie zmienię, bo już teraz mam ochotę przeczytać ją ponownie. Na półce wciąż jednak czeka trochę nietkniętych jeszcze tytułów, a i recenzować na bloga coś trzeba mieć. Szukałem więc po sklepach innych książek Bruczkowskiego. Gdy znalazłem "Radio Yokohama" w koszyku z przecenami za dychę, bez zastanowienia ruszyłem do kasy. Czy autorowi "Bezsenności w Tokio" udało się stworzyć twór choćby równie dobry, co swój debiut?

Tym razem dostajemy nie zwyczajny spis doświadczeń z mieszkania w Japonii, a typową powieść. Jej fabuła została umiejscowiona w tytułowym Radiu Yokohama, w którym oprócz rozgłośni, funkcjonuje również studio nagraniowe. Bohaterowie nie wychodzą właściwie poza jego teren, a głównymi narratorami są Marcin, Polak, a zarazem "starszy realizator dźwięku" oraz Amanda, młoda artystka z Malezji. Poza nimi mamy między innymi Andrew, przypadkowego pomocnika w studio, Johna, rudowłosego Australijczyka z radia czy ekipę szalonego zespołu "j-death-metalowego".

Choć pojawiają się tu tematy poważniejsze, "Radio Yokohama" zapamiętam na pewno w dużej mierze z powodu humoru. Podobnie jak w "Bezsenności", mnóstwo tu żartów polsko-japońskich, które potrafią naprawdę rozbawić. To także kolejna porcja wielu ciekawostek ze świata Kraju Kwitnącej Wiśni, niekoniecznie będących interesującymi tylko dla fanów tego urokliwego państwa. Choć cała historia dzieje się w budynku, czuć tu ewidentnie klimat Japonii.

Niestety, choć "Radio Yokohama" jest pozycją dobrą, nie obędzie się bez wspomnienia o jej wadach. Bruczkowski postanowił tym razem napisać powieść we współpracy z kobietą, Moniką Borek. To ona zajęła się opisywaniem historii z oczu Amandy. I pomimo tego, iż ma ona całkiem niezły styl, to jednak kreacja postaci nie jest już tak dobra. Podczas czytania książki miałem ciągłe wrażenie, że prawdziwy główny bohater jest tylko jeden - Marcin. Amanda mogłaby stanąć spokojnie w rzędzie obok takiego Andrew, który zresztą jest postacią w mej opinii ciekawszą od Malezyjki. 

Czegoś tej ostatniej powieści Bruczkowskiego brakuje. Najgorsze jest oczywiście to, że konkretnego problemu wskazać nie potrafię. To na pewno dobra książka, przy której w wielu momentach da się złapać "syndrom jeszcze jednego rozdziału", ale na pewno nie jest pozycją wybitną. "Bezsenność w Tokio" stoi w mym rankingu daleko przed "Radiem Yokohama". Jeśli jednak ten pierwszy tytuł się Wam spodobał, sięgnijcie również i po ten.

Ja tymczasem wyruszam na polowanie kolejnych powieści Bruczkowskiego. Przede mną jeszcze "Zakochani w Tokio" oraz "Singapur, czwarta rano". Nie ukrywam, iż bardziej interesuje mnie ten pierwszy tytuł. Trzeba się śpieszyć, bo jesienią podobno pojawić ma się wreszcie piąta książka Marcina Bruczkowskiego. Oby była choćby równie dobra, co "Bezsenność" :)

0 komentarze: